Polacy wciąż kochają Unię Europejską. A żeby uniknąć uproszczeń, na pytanie, jak zagłosowałbyś w referendum w sprawie wyjścia Polski z UE, aż 81 proc. z nas odpowiada, że głosowałoby za pozostaniem. Ledwie co dziesiąty – 11 proc. badanych – twierdzi, że oddałby głos przeciwny. To zadziwiająca polska konsekwencja, zwłaszcza w czasach pandemii, która nie tylko rozchwiała polityczne emocje, ale skłania wielu liderów do ekstremalnych zachowań.
Prounijność to jednak tylko awers narodowej monety. Jest i rewers. To przekonanie większości – 60 proc. – że inne kraje nie powinny decydować, czy w Polsce jest łamana praworządność. W ślad za tym prawle połowa Polaków jest zdania, że dostęp do funduszy unijnych nie powinien być związany z oceną stosowania zasady praworządności. Tu podział jest niemal równy i konsekwentnie odzwierciedla preferencje partyjne. Lewica i liberałowie zgadzają się na stosowanie tej zasady, zwolennicy prawicy są przeciwko. W liczbach to 45 proc. do 44 proc. Lekką przewagę mają zwolennicy, ale tylko w najmłodszym elektoracie – za mechanizmem warunkowości wyraźnie opowiada się ponad połowa badanych.
Co nam jeszcze mówią najświeższe badania IBRiS? Raczej nie boimy się utraty dostępu do funduszy w związku z wetem. Głosy, czy TSUE ma prawo, by orzekać o łamaniu w Polsce praworządności, są podzielone, niemniej większość – 45 proc. – wyraża na to zgodę. Aż 55 proc. badanych nie obawia się też, że Polska wyjdzie z Unii. Choć nie można zignorować 44 proc. badanych, którzy są odmiennego zdania. W większości nie boimy się utraty dostępu do funduszy europejskich. A co – na dziś – najważniejsze, tylko 20 proc. badanych wiąże potencjalne weto z polexitem. To dobra wiadomość dla prawicy. Zła dla opozycji. Oznacza, że narracja o polexicie jest słaba albo nieprzekonująca.
Całkiem możliwe, że w znacznie większym stopniu przejmujemy się ulicznymi protestami OSK. Gdyby tak było, to każde podgrzewanie emocji wokół tej sprawy działa na rzecz liderów PiS, zasłaniając wraz z pandemią narastający konflikt z Brukselą. Czy Polska faktycznie zawetuje unijny budżet? Badania IBRiS dowodzą, że z perspektywy lokalnego i zarysowanego podziałami partyjnymi polskiego rynku politycznego weto nie byłoby tragedią. To zły znak. Dowodzi, że Polacy nie mają poczucia, że ten kamyk spowoduje lawinę. Co więcej, powszechna prounijność (poza wyborcami Konfederacji) wydaje się mechanizmem obronnym.
Jaki polexit? – pytamy ze zdziwieniem, skoro ponad 80 proc. z nas jest za Unią. Dochodzi do tego jeszcze przekonanie, że gra o weto to tylko twarde negocjacje. Politycy prawicy tłumaczą, że chodzi o zmianę niekorzystnych dla Polski przepisów i że rząd ma w tej sprawie ciche poparcie innych stolic. Orbán, sojusznik, mówi wprost, że do porozumienia w sprawie europejskiego budżetu dojdzie. Czyli wszystko jest niby w porządku. Rząd pręży muskuły, „broni naszej suwerenności", a tak naprawdę próbuje ugrać korzystniejsze dla siebie przepisy, które pozwolą dokończyć tzw. reformę wymiaru sprawiedliwości.