Grzegorz Siemionczyk: Lewica, walcząc z flipperami, strzela z armaty w pszczołę

Do rozprawienia się z garstką spekulantów nieruchomościowych, tzw. flipperów, nie potrzeba ustawy i nowych podatków. Lewica nie rozumie, że flipping jest konsekwencją wzrostu cen mieszkań, a nie jego przyczyną. Pomóc mogłaby za to propagowana również przez Lewicę budowa przez państwo mieszkań na wynajem.

Publikacja: 08.04.2024 04:30

Grzegorz Siemionczyk: Lewica, walcząc z flipperami, strzela z armaty w pszczołę

Foto: Adobe Stock

Do przygotowania tostów nie trzeba miotacza ognia, zerwanie kwiatka nie wymaga użycia maczety, a po drobne zakupy nie trzeba jechać półciężarówką. Powyższe przykłady pochodzą z popularnego klipu, który kilka lat temu opublikował brytyjski ruch #BikeIsBest. Chciał przekonać widzów, że do przemieszczania się na krótkich odcinkach najlepszy jest rower. Kampania przypadła do gusty lewicy, zwłaszcza tej wielkomiejskiej, która w całej Europie walczy z samochodozą. I właśnie polska Lewica mi o niej przypomniała, próbując strzelać z armaty do pszczół.

Czytaj więcej

Kupujesz mieszkanie od flippera? Zapłacisz wyższy podatek

Pszczołami są mityczni flipperzy, którzy kupują mieszkania, aby je szybko wyremontować i z zyskiem odsprzedać. Pewnie nie jest to popularna opinia, ale moim zdaniem to pożyteczne i w gruncie rzeczy trudne zajęcie. Flipper jest cenobiorcą, tzn. może sprzedać mieszkanie za cenę obowiązującą na rynku. To oznacza, że zarobi na transakcji o tyle, o ile kupi lokal w cenie niższej od rynkowej. I to o tyle niższej, żeby różnicy nie pochłonęły koszty samej transakcji, kapitału oraz – przede wszystkim – remontu. A trzeba pamiętać, że mieszkania z rynku wtórnego – nawet te świeżo wyremontowane – są często tańsze niż mieszkania nowe. Wykończenie to kwestia gustu i nikt nie chce płacić za coś, co w jego mniemaniu wymaga zmian. Flipper musi się liczyć z tym, że zaproponowane przez niego wykończenie nie będzie warte tyle, ile faktycznie kosztowało. Ryzyko jest mniejsze, jeśli inwestor potrafi – dzięki korzyściom skali przy zakupach, sprawdzonym wykonawcom – urządzić mieszkanie taniej niż potencjalny nabywca.

Czy flipperzy windują ceny mieszkań?

Z perspektywy Lewicy, która złożyła w Sejmie projekt ustawy określanej mianem tarczy antyflipperskiej, tacy inwestorzy nie są jednak pszczołami. Są bardziej jak muchy, owady uprzykrzające życie, a nawet przenoszące choroby. Powodują nadmierny wzrost cen mieszkań, które przez to stają się niedostępne dla młodych ludzi. Czy tak jest? Nie wiadomo, bo wiarygodnych danych o rozpowszechnieniu zjawiska flippingu nie ma. Na rynku pierwotnym, jak wynika ze statystyk NBP, około 4 proc. mieszkań jest kupowanych na inne cele niż zaspokojenie własnych potrzeb lub wynajem. Jakaś część tych transakcji to zakupy spekulacyjne, w jakimś stopniu zbliżone do flippów. Czy na rynku wtórnym, który teoretycznie bardziej nadaje się do takich transakcji, ich udział jest większy? Jesteśmy skazani na domysły. Tym bardziej nie wiadomo, czy ich udział w obrocie nieruchomościami rośnie, co uprawdopodabniałoby tezę, że jest to jedno ze źródeł presji na wzrost cen.

Żeby atrakcyjność flippingu zmalała, trzeba rynek ustabilizować. Pomóc mogłaby propagowana również przez Lewicę budowa przez państwo mieszkań na wynajem

Ale nawet jeśli na rynku wtórnym flippy są bardziej rozpowszechnione, to w jakimś stopniu (oczywiście nieznanym) przyczyniają się do powiększenia tego rynku. Flipper musi kupić lokal poniżej obowiązującej ceny, czyli taki, który nie budzi zainteresowania innych nabywców. Ewentualnie kupuje za gotówkę lokal atrakcyjny, którego właściciel jest skłonny zgodzić się na niższą cenę, bo zależy mu na szybkiej sprzedaży. W obu przypadkach końcowy nabywca, posiłkujący się kredytem, kupuje mieszkanie po bieżącej cenie rynkowej. I nie byłby w stanie kupić go w tej samej cenie, w której wcześniej zrobił to flipper. Rzetelna ocena skutków regulacji w Polsce jest rzadkością, ale projekt Lewicy, odnoszący się do problemu, który istnieje tylko w sferze przypuszczeń, wyróżnia się nawet na tym tle.

Spekulanci znikną, gdy uda się ustabilizować ceny nieruchomości

Jeśli flipperzy to margines rynku, to tym bardziej nie ma co się nimi przejmować i warto ich obciążyć dodatkowym podatkiem – odpowiadają zwolennicy tarczy antyflipperskiej. Ten argument daje się obronić tylko przy założeniu, że wprowadzenie ustawy nie wiąże się z żadnymi kosztami. Tak jednak nie jest. Egzekwowanie prawa, w tym szczególnie pobór podatków, jest kosztowne, a do tego miewa skutki uboczne. Czy autorzy ustawy mają pewność, że 10-proc. podatek PCC nie obciąży niekiedy mieszkań sprzedawanych w ciągu roku od poprzedniej transakcji z powodu jakiegoś rodzinnego nieszczęścia?

Z tej perspektywy patrząc, rozwiązania proponowane przez autorów ustawy antyflipperskiej są po prostu nieuzasadnione ekonomicznie. Ale mogą się też okazać przeciwskuteczne. Przyjmijmy, że siła rynkowa flipperów rzeczywiście pozwala im dyktować ceny. Jeśli tak jest, to obciążenie oferowanych przez nich mieszkań dodatkowymi podatkami przyczyniłoby się do wzrostu cen na rynku, a nie spadku.

Czytaj więcej

Prace nad REIT-ami nabierają tempa. Znamy założenia projektu ustawy

Lewicy trudno odmówić racji, gdy wskazuje, że mieszkania w Polsce w ostatnich latach drożały zbyt szybko. Ale istnienie spekulantów, w tym flipperów, jest konsekwencją tego wzrostu cen, a nie przyczyną. Żeby atrakcyjność flippingu zmalała, trzeba rynek ustabilizować. Pomóc mogłaby propagowana również przez Lewicę budowa przez państwo mieszkań na wynajem. Do przemyślenia są też przepisy, które przyspieszyłyby obrót gruntami w miastach, aby działki trafiały w ręce tych deweloperów, którzy szybko je zagospodarują. Paradoksalnie, do zahamowania wzrostu cen mieszkań przyczynić mogą się również REIT-y (fundusze inwestujące w nieruchomości), jeśli rządowi uda się zakończyć prace nad prawem, które pozwoli takie instytucje w Polsce tworzyć. Z pewnością rynku nieruchomości nie uleczy natomiast kolejny program preferencyjnych kredytów, nad którym pracuje koalicja rządowa, tworzona przecież także przez Lewicę.

Do przygotowania tostów nie trzeba miotacza ognia, zerwanie kwiatka nie wymaga użycia maczety, a po drobne zakupy nie trzeba jechać półciężarówką. Powyższe przykłady pochodzą z popularnego klipu, który kilka lat temu opublikował brytyjski ruch #BikeIsBest. Chciał przekonać widzów, że do przemieszczania się na krótkich odcinkach najlepszy jest rower. Kampania przypadła do gusty lewicy, zwłaszcza tej wielkomiejskiej, która w całej Europie walczy z samochodozą. I właśnie polska Lewica mi o niej przypomniała, próbując strzelać z armaty do pszczół.

Pozostało 91% artykułu
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Antoni Macierewicz ciągle wrzuca granaty do szamba
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Jan Zielonka: Donald Trump nie tak straszny, jak go malują? Nadzieja matką głupich