Odciąć się od Brauna to pokazać swoim wyborcom, że ich przedstawiciele w Sejmie to miękiszony. Zostawić Brauna w klubie, to jakby hodować dżumę; efektem będzie kordon sanitarny; raczej prędzej, niż później. Trudny wybór.
I nie ma tu kompletnie znaczenia, że Braun to przedziwna suma ignorancji, uprzedzeń i cynizmu. Ma się za intelektualistę, a jest niedouczonym publicystą. Poglądy na temat Chanuki jakie głosi to istny misz-masz. Wywodzą się bardziej ze świata religijnych anachronizmów, niż elementarnej wiedzy. Jest na dodatek cyniczny; świetnie wie, że adresaci jego politycznych "wykonów" to w większości troglodyci, dla których ani rzetelna wiedza, ani intelektualna uczciwość nie mają żadnego znaczenia. Dlatego można ich zasypywać pseudointelektualną, choć zgrabnie podaną narracją.
Czytaj więcej
Antysemicka propaganda chętnie korzystała z narracji, że Talmud jest reakcją na chrześcijaństwo, wyrazem sprzeciwu wobec nauczania Chrystusa – stąd tezy, których użył w Sejmie Grzegorz Braun. Ale z takim podejściem zdecydowanie walczył choćby Jan Paweł II.
I tu leży istota szekspirowskich dylematów Konfederacji. Taka jest duża część jej wyborców; to ludzie karmieni uprzedzeniami, teoriami spiskowymi i uprzedzaniami rasowymi. Odciąć się od Brauna, to jakby plunąć im w twarz. Liderzy Konfederacji wiedzą to doskonale.
Ale jest i druga strona problemu. Liderzy formacji, jak Krzysztof Bosak, czy Sławomir Mentzen doskonale rozumieją, że zbudowanie formacji politycznej z ambicjami udziału we władzy nie może się opierać wyłącznie na elektoracie ekstremalnym. Manipulowani przez elitę analfabeci mogli dawać władzę w Rosji przed wiekiem, ale dziś polityka wymaga czegoś więcej. Wymaga centrum, udziału ludzi o może spolaryzowanych, ale jednak wciąż wyważonych poglądach. W jakiś sposób zagrało to w kampanii wyborczej. Mentzen odciął się od "piątki" swojego imienia, Krzysztof Bosak pokazał się jako racjonalny i przewidywalny polityk. Udało się (na chwilę) schować za parawan niebezpiecznego dla prób angażowania niezdecydowanych Janusza Korwin – Mikkego. W efekcie Konfederacja ugrała więcej, niż przed czterema laty, choć nie tyle, na ile liczyła.