Gdy jechałem dzisiaj do domu, w radiu porównywano wieczorną debatę wyborczą w TVP do pamiętnego pojedynku Lecha Wałęsy z Alfredem Miodowiczem sprzed blisko 35 lat, w reżimowej telewizji. Wałęsa wszedł wówczas do paszczy lwa, owego propagandowego bestiarium opluwającego go od 13 grudnia 1981 r., i wyszedł jako zwycięzca. Polscy telewidzowie po raz pierwszy od lat mogli go usłyszeć i przekonać się, że to nie diabeł wcielony. I ma całkiem sensowe, trafiające do przekonania argumenty.
Szymon Hołownia skradł show Tuskowi i Morawieckiemu
Dzisiaj też napięcie było wysokie. I też wydawało się, że będzie to pojedynek jeden na jeden: Donalda Tuska z Mateuszem Morawieckim, choć uczestników debaty było sześcioro. Ale szybko okazało się, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.
Czytaj więcej
Premier Mateusz Morawiecki, Donald Tusk, Szymon Hołownia, Joanna Scheuring-Wielgus, Krzysztof Bosak i Krzysztof Maj zmierzyli się w debacie TVP, prowadzonej przez Michała Rachonia i Annę Bogusiewicz-Grochowską.
Bezspornym zwycięzcą tej debaty – przynajmniej w moich oczach – jest Szymon Hołownia z Trzeciej Drogi. To prawdziwe zwierzę telewizyjne: wystąpienia wyliczone co do sekundy plus dobrze sprzedana oferta dla wyborców. Nieźle przemyślaną ofertę mieli też inni przedstawiciele opozycji, ale on wypadł najlepiej. Potwierdziło się, że w telewizji ważne jest to, jak się mówi i jak wygląda. A kwestie merytoryczne nie są na ekranie tak istotne.
Debata bez wstydliwego tematu, skąd wziąć pieniądze
Krzysztof Bosak starał się zaprezentować jako strażnik pieniędzy podatników. Na moje ucho chyba brzmiał najbardziej biznesowo. Choć nie wykluczam, że i jego – podobnie jak niedawno Sławomira Mentzena – zagiąłby Ryszard Petru, gdyby był w studiu. Poważny minus ma Bosak za szczucie na Ukraińców w Polsce i żądanie pozbawienia ich należnych świadczeń socjalnych.