Byłem w kinie na „Zielonej granicy”. Od lat bardzo rzadko do kina zaglądam, tyle jest innych możliwości oglądania. W tym roku poszedłem trzy razy. Skusiły mnie filmy dotyczące świata islamu - irański „Święty pająk” i arabskojęzyczny o Egipcie „Chłopiec z niebios”, zrealizowany przez szwedzkiego reżysera. Trzeci to kolejna odsłona „Mission impossible” - to było rodzinne wyjście do kina.
Czwarty raz przed duży ekran zapędziła mnie władza, rozpętując akcję „tylko świnie siedzą w kinie”.
Czytaj więcej
Byłam tam. Przy mnie funkcjonariusze Straży Granicznej wywieźli młodego, chorego chłopaka z Syrii za druty, z powrotem na Białoruś do Łukaszenki, a tak naprawdę, w białowieskie bagna. Nigdy się nie odnalazł.
Wychodzę z prostego założenia, które - jak można się zorientować w rozgrzanych do czerwoności mediach społecznościowych - ma coraz mniej zwolenników: sztuka to sztuka, film fabularny to film fabularny, reżyser, twórca może sobie pozwolić na wiele - w tym na brutalną krytykę rzeczywistości, przedstawianie wizji, która innych boli, drażni, wywołuje wyrzuty sumienia albo jest przez tych innych uznawana za kłamliwą.
Czytaj więcej
„Zielona granica” jest także o potencjale dobra, który w nas tkwi. Objawił się na przykład, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie. Wtedy wszyscy pomagali. Niezależnie od wieku i poglądów politycznych.Rozmowa z Agnieszką Holland, Reżyserką