„Instrumentalizacja tragedii ludzi, którzy cierpieli i ginęli w niemieckim nazistowskim obozie Auschwitz – po jakiejkolwiek stronie politycznego sporu – uwłacza pamięci ofiar. To smutny, bolesny i niedopuszczalny przejaw moralnego i intelektualnego zepsucia debaty publicznej” – zareagowało błyskawicznie Muzeum Auschwitz, gdy sztab PiS przekroczył w środę rano kolejną granicę, kręcąc spot reklamowy, w którym postanowił wykorzystać tragedię Holokaustu do uderzenia w marsz 4 czerwca.
Brzmi absurdalnie? Powiem więcej: brzmi jak z serii memów w stylu: „Ale marszu 4 czerwca z Holokaustem to nie powiążesz” – a ktoś ze sztabu PiS na to: „Potrzymaj mi piwo”. Dostajemy długie ujęcia Muzeum Auschwitz, widzimy informację, ile osób tam zginęło, ile wymordowali Niemcy w Polsce, a potem bezpośrednią sugestię, że marsz 4 czerwca odbędzie się pod antysemickim hasłem „Znajdzie się komora dla Dudy i Kaczora”, bo tak napisał jeden z byłych dziennikarzy. To nie tylko jest wzorzec z Sèvres politycznego krindżu, ale i przekroczenie jakichkolwiek granic obrzydliwości. A mamy dopiero czerwiec, strach więc pomyśleć, co czeka nas na jesieni przed samymi wyborami.
Czytaj więcej
"Instrumentalizacja tragedii ludzi, którzy cierpieli i ginęli w niemieckim nazistowskim obozie Auschwitz - po jakiejkolwiek stronie politycznego sporu - uwłacza pamięci ofiar" - pisze na swoim profilu Muzeum Auschwitz".
Spot nawiązuje do tweeta Tomasza Lisa, który rzeczywiście takie zdanie napisał po podpisaniu przez prezydenta Andrzeja Dudą ustawy o komisji ds. badania rosyjskich wpływów. I jakby potem były naczelny „Newsweeka” się nie tłumaczył, to przyznajmy, że tweet ten jest nie do obrony. Tyle że PiS nie postanowiło go za ten tweet skrytykować, a wykorzystać politycznie, łącząc z Platformą Obywatelską, do której sympatii Lis nigdy nie krył. A jeszcze większy problem w tym, że tak samo postanowiło wykorzystać politycznie tragedię Holokaustu, jakby niczego się nie ucząc na swoich poprzednich błędach. Rzecznik PiS Rafał Bochenek chyba nie rozumie do końca, jakie to może mieć skutki.
A dodajmy jeszcze, że Tomasz Lis nie jest żadnym politykiem Platformy, jedynie jej sympatykiem. I żadnym poważnym dziennikarzem, a raczej dziennikarskim emerytem po kilku wylewach, podążającym niestety utartą ścieżką Mariusza Maksa Kolonki. Jednak w sztabie PiS widocznie wyznają zasadę, że jak się chce PO uderzyć, kij się znajdzie. Szczególnie jak ktoś „potrzyma piwo”.