Rada Ministrów przyjęła we wtorek „Strategię Demograficzną 2040”, której głównym celem jest „wyjście z pułapki niskiej dzietności i zbliżenie się do poziomu gwarantującego zastępowalność pokoleń”. Niestety żadnego skutecznego sposobu, by to osiągnąć, rząd nie wymyślił.
W dokumencie powtórzone są za to wszystkie dotychczas niedziałające recepty, czyli „wzmocnienie rodziny, która jest miejscem przychodzenia dzieci na świat, znoszenie barier dla rodziców chcących mieć dzieci oraz podniesienie jakości zarządzania i wdrażania polityk na szczeblu samorządowym i centralnym”. W te ogólniki wpisano zalecenie dotyczące unikania w szpitalach cesarskich cięć, ale nawet słowem nie wspomniano o refundacji metody in vitro (pisaliśmy o tym tutaj), ani też o klęsce rządowego pomysłu na zwiększenie liczby ciąż metodami naturalnymi.
Czytaj więcej
Bez in vitro nie poprawimy dzietności – uważają eksperci. Rząd jest innego zdania. Stawia na opiekę nad ciężarnymi i nie chce, by rodziły przez cesarkę.
W dodatku Rada Ministrów w swoim komunikacie dopuszcza się oczywistej manipulacji. „Działania podjęte przez rząd zmniejszyły negatywną tendencję urodzeń w naszym kraju” – chwali się i jako dowód przytacza prognozę GUS z 2014 r., kiedy to urząd ten przewidywał, że w latach 2016-2020 urodzi się 1,722 mln dzieci. A tymczasem urodziło się 1,903 mln. Z tego wysnuto wniosek, że to rządowe działania doprowadziły do 181 tys. urodzeń więcej. Władza ma więc sukces.
Niestety, odnosząc się do prognoz sprzed ośmiu lat, starannie pominięto rzeczywistość, która powinna być punktem odniesienia do wszelkich ocen. Po co opierać na mylnych przewidywaniach GUS? Fakty są takie, że polityka demograficzna rządu to pasmo porażek, na czele z flagowym programem 500+, którego wymiar pronatalistyczny okazał się znikomy. Polska zajmuje miejsce 19. pod względem wskaźnika dzietności wśród państw Unii Europejskiej. Zgodnie z danymi Eurostatu w 2019 roku współczynnik ten dla 27 krajów był na poziomie 1,53. W Polsce w tym samym roku jego wartość wyniosła 1,44. Komunikat rządu o tym nie wspomina. Pomija też nasze miejsce w rankingu, starannie wymieniając za to, że we Włoszech, Hiszpanii, Finlandii, Grecji czy Portugalii wskaźnik jest jeszcze niższy niż w Polsce. A kto jest przed nami i dlaczego? Tym rządowy dokument się nie zajmuje.