Aż 56 proc. Polaków uważa, że państwo powinno uregulować kwestie wzrostu cen nieruchomości – wynika z badania GfK, które dzisiaj publikuje „Rzeczpospolita”. Zadziwia mnie ta wiara w polityków i urzędników, którzy mieliby się tym zająć.
Owszem, z mieszkaniami jest problem. Już w czasie pandemii ich ceny wystrzeliły. Na rynku wtórnym w 2020 r. urosły średnio aż o 13,4 proc., przy inflacji 2,4 proc., w 2021 – już o 9,3 proc., przy inflacji 8,6 proc. W bieżącym roku w zależności od miasta idą w górę o 4-13 proc. rok do roku, przy inflacji 17,2 proc.
Czytaj więcej
Mieszkania są tak niedostępne dla zwykłego Polaka, że wraca tęsknota za regulacją cen. Deweloperzy chcą ulgi budowlanej, a za najem biorą się fundusze.
Za eksplozję cen mieszkań opowiada w lwiej części polityka banku centralnego: wystraszona pandemią RPP obniżyła wiosną 2020 r. stopy procentowe NBP niemal do zera i utrzymywała je na tym poziomie aż do jesieni 2021. W obliczu realnych strat na bankowych lokatach co bardziej majętni rzucili się ratować oszczędności, inwestując je w mieszkania i w efekcie dali pierwszy silny impuls do wzrostu cen metra kwadratowego.
Drugim impulsem była eksplozja kredytów hipotecznych – w 2021 r. ich sprzedaż skoczyła pod względem wartości aż o 40 proc. Przy rosnącej inflacji i niemal zerowych stopach procentowych taki kredyt jawił się wtedy jako prezent od losu.