Wyniki badania GfK są jak papierek lakmusowy atmosfery na dzisiejszym rynku nieruchomości. Konsumenci miotają się w klinczu, na zakup mieszkania nie dostaną kredytu mimo dobrych zarobków, mieszkania na wynajem znikają jak świeże bułeczki. Jeśli ten kryzys potrwa, to za rok–dwa będzie bardzo brakowało nowych mieszkań, bo w sierpniu deweloperzy rozpoczęli budowę o 63 proc. mniej mieszkań niż przed rokiem. Fundusze inwestycyjne zainteresowały się rynkiem najmu instytucjonalnego. Zdaniem ekspertów, wbrew obawom premiera, hurtowe zakupy mieszkań nie muszą zawyżać cen najmu.
Ceny rosną, chętnych zaczyna brakować
Konsumenci w badaniu nastrojów GfK podzielili się frustracją. 72 proc. uważa, że mieszkania są niedostępne dla zwykłego zjadacza chleba, a 56 proc. widzi potrzebę, by państwo opanowało ceny nieruchomości. To jednak – mówią eksperci – nierealne, bo regulacja cen nieruchomości to utopia, a dwa, że to nie ceny są winne klinczu, lecz brak finansowania.
Problem jest poważny, bo mieszkania drożeją (ostatnio bardzo wolno, ale ceny są już wysokie), a chętnych na nie brakuje. Metr kwadratowy mieszkania kosztował w połowie roku 13,2 tys. w Warszawie, 12,4 tys. w Krakowie, 12,3 tys. w Trójmieście i 11 tys. we Wrocławiu. – Deweloperzy byli zmuszeni do podwyższania cen nieruchomości z powodu presji inflacyjnej, wzrostu kosztów materiałów budowlanych, wzrostu kosztów kredytów oraz energii, paliwa i oddolnych kosztów prowadzenia działalności gospodarczej, do obsługi budowy – mówi Tomasz Błeszyński, doradca rynku nieruchomości. Spada natomiast zdolność do zakupów konsumentów. – Rosną koszty utrzymania w gospodarstwach domowych, więc ludzie nie mają wolnych środków, by pozwolić sobie na zakup mieszkania ani tym bardziej na otrzymanie kredytu hipotecznego – mówi Błeszyński.
Czytaj więcej
Choć obecnie koszt pożyczania jest bardzo wysoki, to inflacja „zjada” wartość pieniądza w jeszcze szybszym tempie. Dla części konsumentów, zwłaszcza tych bardziej zamożnych, może to być argument do zaciągnięcia kredytu właśnie teraz.