Dlaczego Viktor Orbán na forum Unii Europejskiej blokuje zaostrzanie sankcji wobec rosyjskiego sektora energetycznego? Dlaczego gwarantuje sobie dalsze dostawy ropy i gazu z Rosji, a nawet publicznie ogłasza, że Ukraina wojny nie wygra, sugerując, że trzeba szukać jakiegoś układu z Moskwą? Robi to po prostu dlatego, że w krótkiej i średniej perspektywie czasowej ryzyko związane z taką polityką jest dla Węgier względnie niewielkie, a korzyści są oczywiste.
Abstrahując od moralnej oceny postawy rządu w Budapeszcie, polityka Orbána jest rzeczywiście pragmatyczna. Jego kraj boryka się z tymi samymi problemami, co cała Europa – inflacją i widmem kryzysu gospodarczego oraz recesji, która może objąć cały kontynent. W związku z tym jak najszybsze zakończenie wojny na Ukrainie, niezależnie od tego, na jakich nastąpi to warunkach, jest z perspektywy Budapesztu korzystne. A jako że zakończenie wojny w sposób, który można byłoby określić mianem ukraińskiego zwycięstwa (powrót do granic z 24 lutego), to perspektywa miesięcy, a może nawet lat – Orbán wskazuje prostsze rozwiązanie: pozwólmy Rosji wygrać i wróćmy do tego, co było.
Czytaj więcej
Czy potrzebujemy jeszcze więcej znaków ostrzegawczych, że narodowy antyliberalny populizm nie jest żadną przyszłością prawicy?
Czy jednak Orbán – chcąc zachować taki zimny pragmatyzm – prowadziłby taką samą politykę, gdyby był np. premierem Polski, tudzież premierem Litwy, Łotwy czy Estonii? Otóż nie – co powinni uświadomić sobie wszyscy nadwiślańscy apologeci polityki węgierskiego premiera wobec wojny na Ukrainie. Węgry od Polski, a także od krajów bałtyckich, a w jakimś sensie również Niemiec, odróżnia to, że jeśli nawet znajdują się na imperialnej liście dań Kremla, to zajmują na niej daleką pozycję.
Dlaczego? Po pierwsze: współczesny imperializm Moskwy, który proponuje Władimir Putin i jego otoczenie, jest mocno zanurzony w historii, o czym świadczą quasihistoriozoficzne wywody przywódcy Rosji poprzedzające inwazję na Ukrainę. A tak się składa, że historycznie Węgry – choć po 1945 r. znajdowały się w radzieckiej strefie wpływów – nigdy nie były częścią Imperium Rosyjskiego. Co więcej, kierunek ten w ekspansji caratu nie był nigdy pierwszoplanowy – Rosja kolonizowała wschód i wyrąbywała sobie drogę na zachód, łapczywie spoglądała też na południe, marząc o cieśninach Bosfor i Dardanele, ale o Budapeszcie nie marzyła. Jeśli już go pacyfikowała – tak jak w czasie Wiosny Ludów – to robiła to tylko po to, aby zachować status quo, a nie rozszerzać swoje imperium.