Wyborcy partii rządzącej mają prawo czuć się kompletnie zagubieni w sprawie tego, co myśleć o zaakceptowaniu przez Komisję Europejską polskiego Krajowego Planu Odbudowy. Porozumienie sprzedawano jako wielki sukces premiera Mateusza Morawieckiego i jego ekipy negocjacyjnej. Ale gdy później sami politycy PiS zajrzeli do tego, co zostało wynegocjowane, stracili rezon. Przedstawiając w sobotę kurs polityczny na akademii ku czci rządzących, dla niepoznaki nazwanej Konwencją PiS, Jarosław Kaczyński nawet się o KPO nie zająknął. Chciał przekonać działaczy partii, że ostatnie siedem lat rządów to nieustające pasmo sukcesów.
Od planu wprost odciął się niepodrabialny poseł Marek Suski, mówiąc, że głosował za KPO, a nie za aneksami. „Nikt nam nie przedstawiał tego rodzaju rzeczy” – mówił zapytany o oczekiwania Komisji, by podwyższyć wiek, w którym Polacy przechodzą na emeryturę, czy też opłaty za używanie samochodów spalinowych, aby zachęcać do używania pojazdów bezemisyjnych.
Czytaj więcej
Komisja Europejska znalazła się w ogniu krytyki za akceptację polskiego KPO. A unijne warunki podzieliły nasze społeczeństwo.
To ciekawe, że nawet posłowie PiS zajrzeli do KPO dopiero 13 miesięcy po tym, jak został on wysłany do Brukseli. Wszak przytłaczająca większość zawartych w tym dokumencie reform została zaproponowana przez rząd Mateusza Morawieckiego. To 13 odpowiedzialnych za realizację tego projektu resortów przygotowywało pomysły na to, jak można wydać 200 mld zł bezzwrotnych grantów i pożyczek z Europejskiego Funduszu Odbudowy. Później, w czasie negocjacji z KE, poszczególne cele były doprecyzowywane.
Komisja najostrzej negocjowała kwestie dotyczące reform sądownictwa. Po tym jak Trybunał Konstytucyjny uznał, że Polska nie musi wykonywać wyroków Trybunału Sprawiedliwości UE, Komisja zablokowała KPO, stawiając jako warunek wykonanie wyroku TSUE z 15 lipca 2021 r., nakazującego m.in. likwidację Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.