Inflacja w Polsce wciąż szaleje – w maju to już niemal 14 proc., podczas gdy w kwietniu było to 12,4 proc. Zdaniem ekonomistów to jeszcze nie koniec, szczyt dopiero przed nami. Pytanie tylko, czy odczyty poszybują do 16 proc., czy może jeszcze wyżej – w okolice 20 proc.?
Czytaj więcej
Ceny towarów i usług konsumpcyjnych wzrosły w maju o 13,9 proc. rok do roku, najbardziej od września 1996 r., po zwyżce o 12,4 proc. w kwietniu. Inflację niewiele już jednak dzieli od szczytu.
We wstępnych danych GUS można też doszukać się wyraźnego wpływu sytuacji wojennej na ceny w Polsce. Przykładowo, skoro energia zdrożała w ciągu miesiąca o 3,4 proc. (w ciągu roku o 31,4 proc.), to zapewne chodzi o skokowy wzrost cen opału, a konkretnie węgla, którego nie można importować z Rosji. Podobnie z paliwami – w maju były one o 5 proc. droższe niż kwietniu (i o 35 proc. wyższe niż przed rokiem), co ma związek z cenami ropy na globalnych rynkach. A gdy kraje UE dogadają się w sprawie embarga na rosyjską ropę, na stacjach paliw zobaczymy jeszcze wyższe ceny. Słowem, putinflacja, którą premier Mateusz Morawiecki wskazywał jako głównego winowajcę drożyzny w Polsce już dwa miesiące temu, teraz pokazuje się nam w pełnej krasie.
Gorzej, że ta wojenna inflacja w całości zjadła pozytywne początkowo efekty tarcz antyinflacyjnych, wprowadzonych przed 24 lutego, bo w naszych portfelach żadnych efektów obniżki stawek VAT na paliwa czy żywność w ogóle już nie widać. Co teraz zrobi rząd? Na pewno przedłuży tarcze antyinflacyjne na drugą połowę roku, bo szaleństwem byłoby w tej chwili podnosić podatki. Ale czy to wystarczy, by w ogóle ktoś zauważył, jak „dzielnie” rząd walczy z inflacją?