Od trzech lat obowiązuje w Kościele dokument wydany przez papieża Franciszka „Vos estis lux mundi” (VELM), który – po stosownym dochodzeniu – pozwala na wyciągnięcie konsekwencji wobec biskupów oraz wyższych przełożonych zakonnych za zaniedbania, jakich mieli dopuścić się przy wyjaśnianiu spraw dotyczących wykorzystywania seksualnego małoletnich. Przepisy zostały wprowadzone „ad experimentum” na trzy lata i ten czas dobiega końca. Oczekiwana jest decyzja o wprowadzeniu ich na stałe – oczywiście z pewnymi modyfikacjami.
Czytaj więcej
Po dwóch latach Watykan uznał, że biskup Henryk Tomasik, były ordynariusz radomski, dopuścił się „pewnych nieprawidłowości” w wyjaśnianiu sprawy wykorzystywania seksualnego małoletnich.
Od momentu wprowadzenia w życie przepisów VELM wobec polskich biskupów uruchomiono co najmniej 16 postępowań sprawdzających. 14 z nich zostało już zakończonych. W ośmiu sprawach stwierdzono nieprawidłowości i na biskupów nałożono rozmaite sankcje (kard. Henryk Gulbinowicz, abp Sławoj Leszek Głódź, abp Marian Gołębiewski, bp Edward Janiak, bp Stanisław Napierała, bp Jan Tyrawa, bp Tadeusz Rakoczy, bp Stefan Regmunt). W jednym przypadku stwierdzono nieprawidłowości, a hierarcha się samoukarał (abp Wiktor Skworc). W trzech sprawach dopatrzono się zaniedbań, ale o ewentualnych sankcjach nie poinformowano opinii publicznej (bp Zbigniew Kiernikowski, bp Stefan Cichy, bp Henryk Tomasik). W dwóch przypadkach zarzuty zostały oddalone (abp Stanisław Gądecki, kard. Stanisław Dziwisz). A dwa postępowania wciąż trwają (abp Andrzej Dzięga, bp Andrzej Dziuba). Nie umieszczam w tym gronie bp. Jana Szkodonia – bo w jego przypadku postępowanie nie dotyczyło zaniedbań lecz niestosownych zachowań, których miał się dopuścić.
Każda z tych spraw była inna. W każdej brakowało ze strony Stolicy Apostolskiej rzetelnej informacji – m.in. w jakich sprawach dopatrzono się nieprawidłowości i na czym konkretnie one polegały. To – w moim przekonaniu – ogromne zaniedbanie ze strony Watykanu, pozwalające na dowolność interpretacji. A trzeba przy tym pamiętać, że zaniedbanie może mieć w konkretnych przypadkach całkowicie inną wagę. Ich katalog bowiem jest bardzo pojemny. Inna będzie waga zaniedbania biskupa, który wiedział o czynach podległego mu duchownego i nic z tą wiedzą nie robił, inna zaś w sytuacji, gdy zaufał swoim współpracownikom i nie kontrolował ich działalności. Oczywiście, biskup jest odpowiedzialnym za całość funkcjonowania diecezji i musi brać za to pełną odpowiedzialność. Jednak stoi za nim cała rzesza urzędników tzw. średniego szczebla, którzy swoimi działaniami w wielu przypadkach doprowadzili do tego, że jakiejś sprawie zwyczajnie „ukręcono łeb”. O ich odpowiedzialności za zaniedbania żaden kościelny dokument jak na razie nie wspomina – a warto byłoby to zmienić.
Doskonałym przykładem jest tu zakończona właśnie przez Watykan sprawa biskupa Henryka Tomasika, który w 2013 r. nie uruchomił żadnego postępowania kanonicznego wobec ks. Stanisława S., choć o jego działaniach dowiedział się bezpośrednio od osoby pokrzywdzonej. Polecił poprowadzenie sprawy podwładnym i wiele wskazuje na to, że uwierzył w ich narrację, że sprawy nie ma. Dziś cały ciężar odpowiedzialności idzie jednak na jego konto. Tymczasem osoba, której w tamtym czasie miała prowadzić postepowanie i – na co wskazują dowody – zamiotła ją pod dywan, ma się dobrze. Z posady w kurii gładko przeszła na urząd proboszcza, wciąż wykłada na Wydziale Prawa KUL – ba, pełni nawet funkcję kierownika jednej z Katedr – a jeszcze do niedawna zasiadała w gronie konsultorów (doradców) Rady Prawnej Konferencji Episkopatu Polski.