- Rok 2027, kiedy zakończy się obecna perspektywa budżetowa, to będzie czas, kiedy może być referendum w sprawie wyjścia Polski z UE – mówił na początku listopada 2021 roku Janusz Kowalski, były minister w rządzie Mateusza Morawieckiego. Słowa te padły w momencie, gdy Władimir Putin gromadził już przy granicach z Ukrainą swoje czołgi, by rzucić wyzwanie powojennemu porządkowi opartemu na zasadzie nienaruszalności granic i zachodniej demokracji, której fundamentem jest wolność i praworządność. Nieco wcześniej, we wrześniu 2021 roku Marek Suski, wpływowy polityk PiS, deklarował gotowość do walki z „brukselskim okupantem”. W tym samym czasie wicemarszałek Sejmu, Ryszard Terlecki, przypominał, iż „Brytyjczycy pokazali, że dyktatura brukselskiej biurokracji im nie odpowiada i się odwrócili i wyszli”, mówił też, że „powinniśmy myśleć nad tym, jak najdalej, jak najbardziej możemy współpracować, żebyśmy wszyscy byli w Unii, ale żeby ta Unia była taka, jaka jest dla nas do przyjęcia”. - Bo jeżeli pójdzie tak, jak się zanosi, że pójdzie, to musimy szukać rozwiązań drastycznych – dodawał. A to tylko wierzchołek góry lodowej wypowiedzi polityków obozu władzy, które są – w najlepszym wypadku – eurosceptyczne.
Czytaj więcej
- Obecność w NATO i UE to polska racja stanu - powiedział podczas Zgromadzenia Narodowego prezydent Andrzej Duda. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski podziękował Polakom za pomoc okazywaną uchodźcom z Ukrainy.
Dziś ta buńczuczna narracja, z której mogłoby wynikać, że Polska może sobie poradzić poza europejskimi strukturami, rozsypuje się jak domek z kart. Ukraińcy giną właśnie za to, by ich rząd – jeśli taka będzie jego wola - miał prawo składać wniosek o członkostwo w UE czy NATO (ten pierwszy, po wybuchu wojny, już zresztą złożył). Doświadczająca największego kryzysu migracyjnego po II wojnie światowej Polska tęsknie patrzy w stronę Brukseli, oczekując pomocy w radzeniu sobie z falą imigrantów z ogarniętej wojną Ukrainy. Unia Europejska nakłada sankcje na rosyjskiego agresora, mające – niestety nie w krótkiej perspektywie – pozbawić go możliwości prowadzenia agresywnych działań, których ofiarą w przyszłości mogłaby paść również Polska. Alternatywą dla europejskiego porządku okazuje się nie niczym nieograniczona suwerenność uwolnionego z unijnego gorsetu państwa, lecz tzw. ruski mir, przed którym z Ukrainy uciekają miliony.
Ukraińcy giną właśnie za to, by ich rząd miał prawo składać wniosek o członkostwo w UE czy NATO
Dobrze byłoby, gdybyśmy wszyscy wyciągnęli właściwe wnioski z tej straszliwej lekcji, jakiej udziela właśnie światu Władimir Putin. Zachód ma swoje słabości, Unią Europejską targają różne sprzeczności, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie potrafi sobie wyobrazić, by Niemcy czy Francja rozwiązywały swoje spory z Polską, zrzucając bomby na Warszawę czy Kraków. TSUE może nałożyć na Polskę wielomilionowe kary, ale nie wyśle przeciwko nam dywizji czołgów ani eskadr myśliwców. Komisja Europejska może spierać się z rządem o reformę sądownictwa, ale nie zamknie okrążenia wokół Poznania czy Wrocławia. To są dwa różne światy, dwie różne cywilizacje, nieprzekładalne na siebie nawzajem języki. W tym pierwszym, zachodnim, wojna to wojna, zabijanie to zabijanie, zbrodnie wojenne to zbrodnie wojenne. W tym drugim wojna to „operacja specjalna”, zabijane to wyzwalanie, a zbrodnie wojenne nie istnieją, ponieważ w świecie bez wolności słowa można opisać zbombardowanie szpitala położniczego, jako atak na gniazdo faszystów. Dziś widzimy dobrze przed jakim wyborem stoimy.