Czy raport Maria Draghiego to teraz numer jeden w Europie?
Podróżując po Europie Zachodniej, mam poczucie, że nastroje są dosyć pesymistyczne. Panuje pogląd, że Europa, szczególnie Zachód, znajduje się w stanie kryzysu. To jest związane choćby z cenami gazu ziemnego – są pięć razy wyższe niż w USA. To uderza w konkurencyjność Unii.
Wzrost gospodarczy w Europie Zachodniej jest mizerny, Niemcy są w stagnacji. Rośnie konkurencja z Chin, szczególnie w przemyśle motoryzacyjnym. Gwoździem do trumny było ogłoszenie przez Volkswagena, że zamierza zamknąć jedną z fabryk w Niemczech. Na to nakłada się jeszcze tsunami regulacji, które przewala się przez Europę. O ile każda z tych dyrektyw ma szlachetne cele, o tyle ich nawał silnie podwyższa koszty prowadzenia biznesu.
Czytaj więcej
Recepta Maria Draghiego na uczynienie UE bardziej konkurencyjną nie była konsultowana z Polską. I wcale nie musi być dla nas korzystna.
Wydaje mi się, że raport Draghiego bardzo wstrząsnął europejskim establishmentem i stworzył taki nastrój, że „teraz albo nigdy”. O ile recepty, co trzeba zrobić, się różnią, o tyle według mnie ten raport osiągnął swój cel: rozpoczął dyskurs, jest bazą do negocjacji.
Czy ten stan utrzyma się długo? Czy jest prawdziwa determinacja, żeby pchnąć UE do przodu, w stronę deregulacji oraz wyższych inwestycji w innowacje i w produktywność? Czy jednak za parę tygodni zapał po raporcie Draghiego ostygnie?
Myślę, że ten raport naprawdę wstrząsnął bardzo mocno. Jest poczucie, że jesteśmy do tyłu nie tylko wobec USA, ale zaraz możemy być do tyłu też względem Chin. Ogromny rozwój przemysłu samochodowego w Chinach jest postrzegany jako coś, co zagraża konkurencyjności europejskich producentów motoryzacyjnych. Jest poczucie, że coś trzeba zrobić.