Uczelnie biznesowe na poziomie Ligi Bluszczowej. Buzujące środowisko start-upów, z którego wyrosło do tej pory 113 jednorożców – „na papierze” wartych 350 mld dolarów. Najbogatsi Indusi – ci uwzględnieni na liście „Forbesa” – zgromadzili majątek rzędu 954 mld dolarów, i jest to 41 proc. więcej niż zaledwie rok wcześniej. Państwowy program kosmiczny, który zdołał wysłać misję na Księżyc, i prywatny – który walczy o pozycję najsilniejszego gracza w komercyjnym umieszczaniu satelitów w przestrzeni kosmicznej. Dziesiątki zakrojonych na miliony odbiorców programów socjalnych, megaprojektów infrastrukturalnych i projektów wsparcia rodzimego przemysłu.
Ale jest też ta druga strona monety: wciąż olbrzymie ubóstwo – tysiące ludzi, którzy wciąż każdego ranka budzą się na chodnikach gigantycznych indyjskich metropolii; wsie, które niewiele zmieniły się od setek lat; plątaniny slumsów na przedmieściach; odcięte od świata wioski w odległych regionach kraju; rolnicy popełniający samobójstwa, bo fale upałów wypaliły większość plonów. Przy czym kilka tygodni temu analitycy SBI Researchers ogłosili, że w ciągu ostatniej dekady (z okładem) sfera ubóstwa w Indiach znacznie się skurczyła: dziś obejmuje średnio dla całego subkontynentu 4,5 do 5 proc. społeczeństwa. Największy skok miał się zresztą dokonać na wsi: o ile w latach 2011–2012 w skrajnej biedzie żyło tam 25,7 proc. populacji, o tyle dziś jest to 7,2 proc.
Czytaj więcej
Polska znalazła się na 27. miejscu (18. w UE) na 38 badanych gospodarek, uzyskując 68,6 pkt. w IV edycji Wskaźnika Bogactwa Narodów (WBN), opublikowanego przez Warsaw Enterprise Institute (WEI). Miejsca na podium zajmują Irlandia (190,7 pkt.), Szwajcaria (134,0 pkt.) oraz Norwegia (116,4 pkt.), która w tym roku wyprzedziła Stany Zjednoczone (109,6 pkt.).
Można ucinać dyskusję o tych skrajnościach banałem, że Indie są krajem kontrastów. Albo przypominać, że Narendra Modi i jego prawicowa Bharatiya Janata Party, czyli Indyjska Partia Ludowa, to populiści pierwszej wody, łączący agresywną nacjonalistyczno-religijną retorykę z programami socjalnymi, by zapewnić sobie głosy wyborców (a właśnie trwają w Indiach, rozpisane na kilka tygodni, wybory, w których BJP walczy o trzecią kadencję u władzy). Ale też trudno zaprzeczyć, że subkontynent przechodzi dziś gwałtowne zmiany, trochę na wzór tych, jakie zaszły w Turcji pod rządami Recepa Tayyipa Erdogana. Tyle że to, co wyszło w kraju liczącym kilkadziesiąt milionów mieszkańców, może mieć zupełnie inny przebieg w kraju liczącym ich niemal półtora miliarda.
Indie ruszają do wyścigu. Pięć, trzy, jeden, start
Po raz pierwszy Narendra Modi zadeklarował dołączenie Indii do grona krajów rozwiniętych dwa lata temu, w 75. rocznicę uzyskania przez państwo niepodległości. Od tego momentu sprawa zaczęła obrastać swoistą legendą. Szef MSW w jego gabinecie Amit Shah w trakcie kampanii przed obecnymi wyborami podbijał już stawkę. – Do 2047 roku Indie będą najbardziej rozwiniętym krajem świata – cytuje go indyjska stacja NDTV w relacji z jednego z przedwyborczych spotkań. – Przez ostatnie dziesięć lat położył fundamenty pod ten rozwój. Celem rządu Modiego jest rozwój kraju, podczas gdy sojusz opozycji ma zamiar tylko zbudować kariery dzieciom swoich przywódców – perorował minister.