Pierwsza sesja tygodnia zakończyła się wyraźnym wzrostem indeksu WIG20. Problem w tym, że odbywało się to bez udziału kapitału z Londynu. Tam inwestorzy w poniedziałek mieli wolne. Tym samym do ruchu z początku tygodnia trzeba było podchodzić z dużą dozą ostrożnością. Potwierdziła to zresztą wtorkowa sesja.
Co prawda jeszcze na jej początku wydawało się, że byki faktycznie wracają na dobre do gry. Wskaźnik największych firm naszego parkietu w pierwszych fragmentach handlu zyskiwał bowiem około 0,5 proc. Optymizm ten szybko jednak wyparował. Mniej więcej po godzinie handlu WIG20 zjechał już pod kreskę. Od tego momentu zaczęło się przeciąganie liny między popytem, a podażą. Raz przewagę miała jedna strona, raz druga, ale żadna z tych przewag nie była na tyle wyraźna by zapoczątkować bardziej zdecydowany ruch. Kiedy my oscylowaliśmy przy poziomie zamknięcia z poniedziałku na innych europejskich rynkach przewagę miały byki. Została ona dodatkowo wzmocniona wzrostowym otwarcie notowań na Wall Street. Na naszym rynku nie zrobiło to jednak większego wrażenia. WIG20 co prawda wyszedł nad kreskę, ale ciężko jest mówić o jakiś zdecydowanych wzrostach. Ostatecznie indeks największych spółek zyskał 0,1 proc. W stosunku do poniedziałku poprawiły się obroty rynkowe. Te wyniosły 820 mln zł.
WIG20 po dwóch sesjach tygodniach oddalił się od okrągłego poziomu 2000 pkt i to chyba należy na ten moment uznać za największych sukces tych dni. Tylko w niewielkim stopniu zamazuje to jednak słaby obraz warszawskiego parkietu w sierpniu. Teraz inwestorzy wyczekują na jakiś większy impuls, który mógłby wskazać drogę indeksom.
Na rynku walutowym w drugiej połowie dnia doszło do osłabienia dolara, a wszystko to przez słaby odczyt indeksu Conference Board. EUR/USD w drugiej połowie dnia rosło o 0,2 proc. do poziomu 1,084.