Trzeba być odpowiednio przygotowanym. Najtrudniejszym warunkiem byłaby zmiana konstytucji, czyli art. 227 mówiącego o tym, że politykę pieniężną prowadzi Narodowy Bank Polski. Jest to zmiana formalna: zamiast NBP politykę pieniężną prowadziłby EBC. Trzeba podkreślić, że byłoby to „wypożyczenie", a nie permanentne oddanie tych kompetencji.
Potrzebne jest też bezpieczeństwo makroekonomiczne. Po pierwsze, należy zadbać o zdrowe finanse publiczne, żeby w przypadku kryzysu asymetrycznego mieć przestrzeń fiskalną do wsparcia gospodarki. Po drugie, czego nauczył nas kryzys w Hiszpanii czy Irlandii, musimy mieć skuteczny nadzór makroostrożnościowy nad sektorem bankowym. Chodzi o hamowanie nadmiernej ekspansji kredytu, zwłaszcza na cele nieprodukcyjne. Te pożyczki nie mogą wymknąć się spod kontroli. Ale tutaj ryzyko jest obecnie mniejsze, jako że po kryzysie bankowym Unia utworzyła cały system nadzoru finansowego strefy euro. Po trzecie, należy zadbać o elastyczność rynku pracy. Wreszcie, musimy spełnić kryteria konwergencji nominalnej z Maastricht. Gdy spełnimy te wszystkie warunki i zmienimy konstytucję, to wtedy można wchodzić do strefy euro. Te warunki nie są wymagające, większość już dziś mamy spełnionych. Myślę, że ten proces zająłby trzy–cztery lata.
Eurosceptycy twierdzą, że suwerenna waluta działa amortyzująco podczas kryzysu.
To nie jest argument przekonujący. Po pierwsze, ci ludzie odwołują się do kryzysu lat 2007–2009. Ale to nie złoty uchronił nas przed kryzysem: pomimo tego, że złoty osłabł, to nasz eksport i tak się zmniejszył. To oznacza, że efekt amortyzacji nie nastąpił. Polskę uratowała ekspansywna polityka fiskalna. Mało kto pamięta, ale pod koniec rządów PiS minister Zyta Gilowska obniżyła składkę rentową i podatki indywidualne, co oznaczało, że na rynek trafiło kilkadziesiąt miliardów złotych. To było kluczem dobrego wyniku Polski podczas kryzysu finansowego.
Po drugie, dewaluacja waluty nie jest źródłem poprawy konkurencyjności. Obniżenie wartości złotego nie prowadzi do wzrostu innowacyjności i produktywności naszego kraju: po prostu stajemy się wtedy tańsi. Co więcej, tańsza waluta prowadzi także do inflacji, jako że import staje się droższy. Wtedy mamy inflację, która niweluje efekt dewaluacji i wracamy do punktu wyjścia. Mamy przykłady państw, które prowadziły taką politykę: Włochy, Hiszpania, Grecja czy Portugalia przed wejściem do strefy euro. Nigdy nie osiągnęły wzrostu konkurencyjności względem Północy. A z drugiej strony mamy najbardziej konkurencyjną gospodarkę Europy, czyli Niemcy, które nigdy nie robiły dewaluacji. Dlatego przyczyną braku konkurencyjności nie jest obecność w strefie euro.
Popatrzmy też na obecną sytuację gospodarczą. Ponad 400 mld zł długu w ciągu ostatnich dwóch lat, załamanie wartości złotego, rekordowa inflacja. Suwerenna waluta nas przed tym nie ochroniła.