Dariusz Rosati: Euro to cały szereg korzyści

Unia walutowa pogłębia poczucie współodpowiedzialności za inne kraje. Gdy jeden kraj wpada w tarapaty, pozostałe chętnie rzucą mu koło ratunkowe – mówi Dariusz Rosati, poseł Koalicji Obywatelskiej, były członek Rady Polityki Pieniężnej i były minister spraw zagranicznych.

Publikacja: 02.01.2022 19:44

Dariusz Rosati: Euro to cały szereg korzyści

Foto: Rzeczpospolita, Piotr Wittman

 

Czy przyjęcie euro w tej dekadzie byłoby korzystne dla polskiej gospodarki?

Tak, to by się Polsce opłacało gospodarczo i politycznie. Decydujące są argumenty ekonomiczne. Przyjęcie euro oznacza cały szereg korzyści: ułatwia wymianę handlową, zmniejsza koszty firm, niweluje potrzebę zabezpieczenia się przed ryzykiem kursowym i obniża koszt kapitału (stopy procentowe). Wszystko to zwiększa dochody, zachęca do inwestycji i przyspiesza wzrost gospodarczy. Łącznie korzyści te szacuje się na 1–2 proc. PKB. Oczywiście są też pewne koszty utraty własnej waluty, ale można wykazać, że w przypadku Polski są one znacznie niższe niż potencjalne zyski. Co ważne, im wcześniej byśmy przyjęli euro, tym większe byłyby odnoszone korzyści. I nie należy straszyć Polaków rzekomą utratą suwerenności, bo w dobie globalizacji i tak wszyscy jesteśmy od siebie wzajemnie uzależnieni.

Czytaj więcej

Euro znów kusi Polaków. Złoty nie pomógł w kryzysie

Kiedy powinniśmy przyjąć euro?

Trzeba być odpowiednio przygotowanym. Najtrudniejszym warunkiem byłaby zmiana konstytucji, czyli art. 227 mówiącego o tym, że politykę pieniężną prowadzi Narodowy Bank Polski. Jest to zmiana formalna: zamiast NBP politykę pieniężną prowadziłby EBC. Trzeba podkreślić, że byłoby to „wypożyczenie", a nie permanentne oddanie tych kompetencji.

Potrzebne jest też bezpieczeństwo makroekonomiczne. Po pierwsze, należy zadbać o zdrowe finanse publiczne, żeby w przypadku kryzysu asymetrycznego mieć przestrzeń fiskalną do wsparcia gospodarki. Po drugie, czego nauczył nas kryzys w Hiszpanii czy Irlandii, musimy mieć skuteczny nadzór makroostrożnościowy nad sektorem bankowym. Chodzi o hamowanie nadmiernej ekspansji kredytu, zwłaszcza na cele nieprodukcyjne. Te pożyczki nie mogą wymknąć się spod kontroli. Ale tutaj ryzyko jest obecnie mniejsze, jako że po kryzysie bankowym Unia utworzyła cały system nadzoru finansowego strefy euro. Po trzecie, należy zadbać o elastyczność rynku pracy. Wreszcie, musimy spełnić kryteria konwergencji nominalnej z Maastricht. Gdy spełnimy te wszystkie warunki i zmienimy konstytucję, to wtedy można wchodzić do strefy euro. Te warunki nie są wymagające, większość już dziś mamy spełnionych. Myślę, że ten proces zająłby trzy–cztery lata.

Eurosceptycy twierdzą, że suwerenna waluta działa amortyzująco podczas kryzysu.

To nie jest argument przekonujący. Po pierwsze, ci ludzie odwołują się do kryzysu lat 2007–2009. Ale to nie złoty uchronił nas przed kryzysem: pomimo tego, że złoty osłabł, to nasz eksport i tak się zmniejszył. To oznacza, że efekt amortyzacji nie nastąpił. Polskę uratowała ekspansywna polityka fiskalna. Mało kto pamięta, ale pod koniec rządów PiS minister Zyta Gilowska obniżyła składkę rentową i podatki indywidualne, co oznaczało, że na rynek trafiło kilkadziesiąt miliardów złotych. To było kluczem dobrego wyniku Polski podczas kryzysu finansowego.

Po drugie, dewaluacja waluty nie jest źródłem poprawy konkurencyjności. Obniżenie wartości złotego nie prowadzi do wzrostu innowacyjności i produktywności naszego kraju: po prostu stajemy się wtedy tańsi. Co więcej, tańsza waluta prowadzi także do inflacji, jako że import staje się droższy. Wtedy mamy inflację, która niweluje efekt dewaluacji i wracamy do punktu wyjścia. Mamy przykłady państw, które prowadziły taką politykę: Włochy, Hiszpania, Grecja czy Portugalia przed wejściem do strefy euro. Nigdy nie osiągnęły wzrostu konkurencyjności względem Północy. A z drugiej strony mamy najbardziej konkurencyjną gospodarkę Europy, czyli Niemcy, które nigdy nie robiły dewaluacji. Dlatego przyczyną braku konkurencyjności nie jest obecność w strefie euro.

Popatrzmy też na obecną sytuację gospodarczą. Ponad 400 mld zł długu w ciągu ostatnich dwóch lat, załamanie wartości złotego, rekordowa inflacja. Suwerenna waluta nas przed tym nie ochroniła.

Czytaj więcej

Stefan Kawalec: Własna waluta pełni rolę amortyzatora

Czy gdybyśmy byli dziś w strefie euro, to stopa inflacji byłaby niższa?

Oczywiście. Porównajmy chociażby ceny paliwa dziś z 2012 r. Wtedy ropa kosztowała 115 dol. za baryłkę, a dziś kosztuje 65 dol. Dlaczego więc cena paliwa na stacjach jest taka sama? Bo złoty osłabił się do dolara. Dziewięć lat temu 1 dol. można było kupić za 3,25 zł. Dziś trzeba zapłacić 4,1 zł, czyli o  26 proc. więcej. Dlaczego nasza waluta się osłabiła? Niestety, jesteśmy słabszą gospodarką. Obniżamy wartość naszej waluty, by utrzymać się na powierzchni. Dziś możemy kupić 1000 l paliwa za średnią pensję, ale gdybyśmy mieli euro, to moglibyśmy kupić 1500 l paliwa. Także sytuacja frankowiczów byłaby lepsza. Oni mają obecnie długi przekraczające wartości ich mieszkań, bo mamy złotego, który osłabił się wobec franka.

W 2013 r. opublikował pan badania wskazujące, że Polska spełnia kryteria teorii optymalnego obszaru walutowego strefy euro. Czy dziś tak nadal jest?

Tak. Z moich badań wynika, że spełniamy te kryteria w stopniu nie mniejszym niż większość krajów euro, m.in. Finlandia, Irlandia, kraje bałtyckie, Słowacja, a nawet Włochy, Francja czy Niemcy. Dziś to podtrzymuję. Udział wymiany handlowej ze strefą euro w naszym handlu przekracza 50 proc. Mamy także wysoki poziom korelacji cyklów koniunkturalnych, wynoszący prawie 75 proc. W większości metryk znajdujemy się w środku stawki pośród obecnych państw członkowskich. A to oznacza, że jeśli strefa euro tworzy optymalny obszar walutowy, to Polska jest jego częścią, a zatem przyjęcie euro byłoby dla nas korzystne.

Jak euro wpłynęło na gospodarki regionu, czyli Słowację i państwa bałtyckie?

Pozytywnie. Proszę popatrzeć na statystyki wzrostu poziomu życia i dynamiki gospodarki tych państw. Rozwijają się bardzo szybko dzięki obecności w strefie euro. Korzystają zwłaszcza na stabilności waluty, co pozwala im uniknąć kosztów wynikających z wahań kursów walutowych. Niektóre z nich mają wprawdzie podwyższoną inflację, ale nie jest to skutkiem euro, tylko wynika z tzw. efektu doganiania. Jeśli spojrzymy na wyniki Eurobarometru, to poziom poparcia dla euro w tych krajach należy do jednych z najwyższych.

Czytaj więcej

Europejczycy docenili wspólną walutę. Poparcie dla euro znacznie wzrosło

Ostatni Eurobarometr wskazuje, że większość Polaków popiera euro. Czy ten trend się utrzyma?

Poparcie dla euro załamało się ok. 2010 r., głównie przez negatywny przekaz medialny o tzw. kryzysie strefy euro i towarzyszącą mu antyeuropejską propagandę. Polacy przestraszyli się fałszywych mitów, jakoby euro powodowało inflację, spadek siły nabywczej, czy też było narzędziem niemieckich interesów i zniewolenia Polski. Cieszy mnie rosnące poparcie dla euro, ale trzeba poczekać, aby ocenić, czy ten trend się utrzyma.

Czy opinie o wspólnej walucie w Sejmie odpowiadają opiniom elektoratów?

Tak, te opinie układają się zgodnie z podziałami partyjnymi. Ale czyny nie idą za słowami: wielu europosłów, a nawet posłów, partii eurosceptycznych trzyma swoje oszczędności w euro, a nie we własnej narodowej walucie. I nic w tym dziwnego, bo euro jest stabilniejsze i bezpieczniejsze niż złoty – dowodzi tego choćby obecna inflacja i osłabienie naszej waluty.

Co o euro myślą polscy ekonomiści?

Ogromna większość profesjonalnych ekonomistów opowiada się za euro. Ale można znaleźć i takich, którzy uważają wspólną walutę za ryzyko, i jako przykład podają Grecję i inne kraje Europy Południowej. Jednak nie pytają, dlaczego te kraje wpadły w kłopoty finansowe. Przecież to nie euro doprowadziło te kraje do kryzysu zadłużenia. To one same, na skutek nieodpowiedzialnej polityki, wpadły w pułapkę zadłużenia. Euro nikogo nie zmuszało do zadłużania się. Wina leży po stronie rządów tych państw, a nie wspólnej waluty jako takiej.

Mówi się, że euro może zakotwiczyć Polskę w Europie. Co pan na to?

Zgadzam się. Euro mogłoby być bardzo silnym czynnikiem wiążącym nas z Europą Zachodnią, czyli obszarem praworządności i liberalnej demokracji. Polsce taki związek bardzo by się przydał, zwłaszcza w kontekście naruszeń praworządności, z jakimi mamy obecnie do czynienia. Euro tworzy także poczucie wspólnoty: państwa, które mają jedną walutę, stworzyły już wiele instytucji wzajemnej pomocy, jak np. Europejski Bank Centralny, Europejski Mechanizm Stabilizacyjny czy wspólne instrumenty fiskalne. Przez to, że nas w strefie euro nie ma, to nie możemy korzystać z tych narzędzi wsparcia.

Czy euro jest argumentem na rzecz bezpieczeństwa Polski wobec Rosji?

Unia walutowa pogłębia poczucie współodpowiedzialności za inne kraje. Gdy jeden kraj wpada w tarapaty, pozostałe chętnie rzucą mu koło ratunkowe, ponieważ też mogą ponieść straty. To jest bardzo ważne, zwłaszcza dla nas, kraju położonego na wschodniej flance Unii Europejskiej. Nie jesteśmy Hiszpanią czy Irlandią, które są otoczone przez przyjaznych sąsiadów albo ocean. Powinniśmy zabiegać o to, by inni mieli interes w dbaniu o nasze bezpieczeństwo. Na to zwróciły uwagę państwa bałtyckie: przyjęcie euro było dla nich elementem strategii wzmocnienia ich pozycji wobec Rosji.

 

Czy przyjęcie euro w tej dekadzie byłoby korzystne dla polskiej gospodarki?

Pozostało 99% artykułu
Finanse
Złoto po 3000 dolarów za uncję w 2025 roku?
Finanse
Pieniądze z rezerwy emerytalnej nie wystarczą nawet na trzy miesiące
Finanse
Najlepszy produkt długoterminowego oszczędzania
Finanse
Zakaz kopania kryptowalut w Rosji. Brakuje prądu do produkcji broni
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Materiał Partnera
Zadbajmy lokalnie o bankowość dla firm