Dokument Bartosza Paducha, reżysera i scenarzysty, to znacznie więcej niż wyprawa do korzeni polskiego rapu. Pokazuje, że zrodził się w wyniku gospodarczej transformacji i globalizacji. Oglądając archiwalne zapisy, trudno uwierzyć w to, że Polska ćwierć wieku temu była tak bardzo siermiężna. A także w to, że Polacy wyrzekli się ideałów dla luksusów i pieniędzy.
Film ma znaczącą ramę czasową. Vienio (ur. 1977 r.) rapuje w jednym z modnych warszawskich klubów z widokiem na Stadion Narodowy. Nie było go w 1996 r., gdy grupa zakapturzonych chłopaków z Ursynowa siedziała na ławce i myślała, co zrobić z życiem.
System zrył mózg
Otoczenie nie było przyjazne, policja czepiała się o cokolwiek. Włodi (ur. 1976 r.) nie ma wątpliwości, że lata 80., kiedy się wychowali, były koszmarem. Trzeba było „mieć mózg zryty przez system", żeby zbierać opakowania po papierosach i puszki po piwie – dla ich kolorowej egzotyczności. Założyciele Molesty mijali się na korytarzu szkolnym. Vienio był punkowcem i robił duże wrażenie swym irokezem. Włodi słuchał ciężkiego rocka i Napalm Death. Wyróżniali się na tle wyżelowanej, modnej warszawskiej młodzieży.
Połączyło ich też upodobanie do „deseczki", czyli deskorolki, co widać na filmie nakręconym przed Teatrem Capitol. „To było dla nas centrum Warszawy" – komentuje Vienio. Młodzi buntownicy jeździli w rytm muzyki hardcorowej, którą wyparł hip-hop.
– Nie stać nas było na perkusję i gitary. Samplowanie i hip-hop objawiły się jak światełko w tunelu. Alleluja! – mówi Vienio.