Nie są dysydentami, nie sprzeciwiają się reżimowi. Mają po szesnaście lat i próbują wyrwać się z nędzy. I pomóc rodzinie. – Mamo, chcę wyjechać do pracy za granicę. Jak wielu innych. Kocham muzykę. Chcę stać się kimś i pomóc tobie, i moim siostrom. Zobacz, one śpią pokotem, dom się rozpada… Ci, którzy wyjechali nie byli lepsi ode mnie – tak szesnastoletni Senegalczyk Seydou przekonuje matkę, by pozwoliła mu szukać szczęścia w Europie.
„Ja, kapitan”: Film o upokorzeniach, które muszą znieść emigranci z Afryki
– Ci, którzy wyjechali pomarli na pustyni albo na środku morza – odpowiada kobieta. Jest wściekła, robi awanturę zaprzyjaźnionemu kuzynowi syna. Więc Moussa zaprzecza: nie, nie myślimy o wyjeździe.
Ale to nieprawda. Chłopakom z Dakaru Europa jawi się jak Ziemia Obiecana. Moussa wierzy, że Seydou zostanie sławnym muzykiem i biali „będą go całować po rękach”. Pół roku przygotowywali się do tej wyprawy, zarabiając po kryjomu na budowach i zbierając każdy grosz. Więc jeszcze tylko pożegnają zmarłych, oddadzą się im w opiekę i ruszą.
„Ja, kapitan” to film o upokorzeniach, jakie muszą znieść afrykańscy emigranci w drodze do swojego „raju”. O podróży, która w każdym momencie może skończyć się tragicznie. O nieuczciwych pogranicznikach, którzy natychmiast rozpoznają fałszywe paszporty i ograbiają ludzi z pieniędzy dając im wybór: „kasa albo więzienie”. To film o drodze z Senegalu do Libii – najpierw w wypełnionej po brzegi furgonetce, potem pieszo, przez Saharę usłaną ciałami tych, którzy nie byli w stanie takiego marszu przetrwać. O nadziejach, jakie uciekinierzy przed nędzą noszą w swoich biednych plecakach. O tragediach: chorobach, śmierci. Czasem o jakimś serdecznym odruchu, który gdzieś ich niespodziewanie spotyka.