Superspecjaliści od najnowszych terminologii w świecie produkcji audiowizualnej spierają się, czy serial „Dżentelmeni” to spint-off, czy coś z uniwersum fabuły z 2019 r. Dla widzów to tylko „słowa, słowa”, które nie są potrzebne, by ogłosić, że nowa rewelacja zabarykadowała się na szczycie notowań platformy streamingowej i świetnie tę ośmioodcinkową produkcję się ogląda.
Holmes i Tarantino
Aura znana z historii Conan Doyle’a o Sherlocku Holmesie, czyli flegmatyczne po brytyjsku i pełne sarkazmu dialogi spotykają się z ciętością i wyrafinowaną wulgarnością słownych pojedynków z Quentina Tarantino. Ta zaś hybrydowa formuła jest jednocześnie stylowa i pikantna, co potwierdza udział Edwarda Foxa, etatowego dżentelmena znanego z „Dnia szakala”, w roli ojca.
Ta hybrydowa formuła jest jednocześnie stylowa i pikantna
Gdy rzecz podstawowa, że „ten serial koniecznie trzeba obejrzeć”, jest już jasna, można powiedzieć, że film „Dżentelmeni” nakręcony był z perspektywy właściciela narkotykowego imperium, który po latach walki – czasami z maczetą w ręku, na trudnym rynku, chce sprzedać swój życiowy dorobek. Tymczasem serial zaczynamy oglądać z perspektywy kapitana kontyngentu ONZ Eddiego Hornimana (Theo James).
W pierwszej minucie musi rozwiązywać spory dotyczące przepuszczania baranów przez granicę Turcji i Syrii, a w chwilę potem, wezwany do książęcej posiadłości swojego ojca w Anglii, barany widzi i, owszem, jak strzygą trawnik przed siedzibą rodu – generalnie jednak baranów nie brakuje w jego rodzinie.