Maksymilian Stanulewicz: Archaizm czy potrzeba?

Polityków za „zdradzieckie mordy" się nie karze. Obywatel zaś może myśleć i mówić o włodarzach państwa co chce, ale nie do końca jak chce.

Aktualizacja: 27.03.2021 14:56 Publikacja: 26.03.2021 23:01

Maksymilian Stanulewicz: Archaizm czy potrzeba?

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

W mediach głośno zrobiło się ostatnio o przypadku prof. Bogusław Bierwiaczonka, filologa z Uniwersytetu Jana Długosza w Częstochowie, a jednocześnie poety i barda, który, delikatnie mówiąc, nie sympatyzuje z obecną władzą. Profesor jest autorem słów do piosenki rapera Obywatela BB „D*** w Belwederze", która jakoby znieważa Prezydenta RP. Przynajmniej tak sądzi częstochowski radny PiS Piotr Wrona, bo postanowił złożyć stosowne zawiadomienie do prokuratury.

Sprawa jest o tyle ciekawa, że dotyczy, w rozumieniu art. 135 § 2 k.k., przestępstwa publicznego znieważenia głowy państwa. Prokuratura częstochowska zabrała się do pracy, a wobec skrajnie niekorzystnej dla prof. Bierwiaczonka opinii biegłego kryminologa, którego tożsamość utajniła, skierowała akt oskarżenia do Sądu Okręgowego. Sam oskarżony nie przyznaje się do winy. Podkreśla, że jako satyryk korzystał z konstytucyjnie gwarantowanej wolności słowa.

Czytaj także: Maksymilian Stanulewicz: O statusie prawnym chłopa w dawnej Polsce

Stan na dziś

Jest to stwierdzona rozbieżność aksjologiczna między treścią art. 135 § 2 k.k. oraz art. 226 § 3 k.k. (znieważenie funkcjonariusza publicznego) a podstawowymi prawami i wolnościami konstytucyjnymi. Co więcej, należy podkreślić znaczące zaostrzenie odpowiedzialności za publiczne znieważenie Prezydenta RP. Za zniewagę organu konstytucyjnego (art. 226 § 3) grozi zarówno pozbawienie, jak i ograniczenie wolności, wreszcie grzywna. Za zniewagę Prezydenta RP tylko kara pozbawienia wolności. W tej sytuacji na prokuratorze i sądzie spoczywa kwalifikacja czynu, choćby i prześmiewczego, jako zniewagi prezydenta, z możliwością – wyłączną, podkreślmy – wymierzenia kary anachronicznej i surowej. W konsekwencji prokuratorzy i sędziowie wolą sięgać po elastyczne regulacje wynikające z art. 226 § 3 k.k. niż po tak bezwzględnie skonstruowane instrumentarium ochrony dobrego imienia głowy państwa.

Najważniejszym problemem jest jednak rozbieżność między wskazanymi regulacjami a art. 54 Konstytucji RP, który gwarantuje każdemu wolność słowa, w tym swobodę wypowiedzi. Obywatel zatem może myśleć i mówić o włodarzach państwa co chce, ale nie do końca jak chce. Musi zachować reguły wyrażania, dalekie od dosadności czy wulgarności. Inaczej bowiem naraża się na zarzuty karne i koło się zamyka. Zaś politycy zarówno wobec społeczeństwa, przynajmniej jego części, jak i wobec konkurentów, ba, partnerów politycznych o formę się nie troszczą i różne „zdradzieckie mordy", „gorsze sorty", „mordercy" czy „miękiszony" co chwila okraszają naszą debatę bez konsekwencji prawnych.

Jak to dawniej było

Przestępstwo obrazy głowy państwa, obrazy majestatu wywodzi się z prawa rzymskiego i sięga czasów Oktawiana Augusta. Na jej zarzut mógł się narazić nawet ten, kto szydził czy opowiadał dowcipy o cezarze i jego urzędnikach. Tę imperialną tradycję bardzo szybko przyswoiła Europa feudalna, w której pomazaniec boży, jakim był król wymagał specjalnej ochrony prawnej, nawet jeśli pochodził z wyboru, zwłaszcza że na nim skupiała się suwerenność monarchii. Ta ochrona obejmowała takie czyny jak spisek, zamach na króla czy zdrada, ewentualnie dopuszczenie się zachowań zabronionych „w przytomności" władcy.

Pisarze Oświecenia, a więc epoki kształtowania się nowożytnego konstytucjonalizmu wskazywali, że ochrona monarchy ma uzasadnienie w umowie społecznej, w wyniku której władca taki sprawuje władzę powierzoną mu przez lud. W popularnym w XIX i pocz. XX w. modelu monarchii ograniczonej (m.in. Francja, Prusy, Austro-Węgry, Japonia) godność i nietykalność monarchy jako gwaranta i moderatora konstytucji była pod szczególną ochroną. Te ograniczenia dotyczyły też swobody wypowiedzi. Jednocześnie w krajach, w których parlamenty rywalizowały z monarchą (Wielka Brytania) lub wypowiedziały mu posłuszeństwo (USA), głowy państwa po dziś dzień słowem obrazić nie można.

W Polsce przedrozbiorowej konstytucje sejmowe z lat 1510, 1539 i 1588, a także praktyka kształtowana przez III Statut Litewski za zbrodnię obrazy majestatu uznawały zarówno zamach na monarchę, jak i spisek, zdradę i wreszcie – dobycie broni w obecności króla. Ale o możliwości obrazy króla poprzez verba impia et maledicta („słowo złe i grube") źródła milczą. Są właściwie znane tylko dwa takie przypadki. Pierwszy, z 1646 r., to sprawa niedoszłej odpowiedzialności za obrazę króla niejakiego Jankowskiego, sekretarza Bogusława Radziwiłła za paszkwil wymierzony w ślub Władysława IV z Cecylią Renatą. Drugi, znacznie poważniejszy, dotyczył znakomitego wodza i polityka, marszałka wielkiego koronnego Jerzego Lubomirskiego, który nie należał do ulubieńców Jana Kazimierza i jego żony Marii Ludwiki. Oskarżono go, że w kwietniu 1663 r. podczas narady senatu we Lwowie ubliżył parze królewskiej przemówieniem skierowanym przeciw polityce dworu. Przypadek Jankowkiego skończył się ugodą. Z kolei Lubomirskiego uznano za winnego, ale spisku przeciw monarsze, co zakończyło się procesem i skazaniem marszałka za zdradę stanu.

A można inaczej

Jak widać, w Polsce nie ma tradycji karania za słowa, choć stosowne regulacje o znieważeniu urzędników państwowych zawierał i k.k. z 1932 r., i ten z 1969 r. Wystarczy jednak przyjrzeć się praktyce innych krajów, by stwierdzić: z opresyjnością systemu rośnie surowość w ściganiu i karaniu za znieważenie głowy państwa. Z jednej strony bowiem mamy Iran, w którym za obrazę przywódcy duchowego grożą... 74 baty, Tajlandię z 25 latami więzienia za obrazę króla czy Turcję, gdzie za dowcipy o Erdoganie ściga się nawet nieletnich, z drugiej zaś Szwajcarię, która penalizuje tylko znieważenie obcych głów państw, czy Francję, gdzie głowie państwa przysługuje ochrona dobrego imienia jak każdemu innemu funkcjonariuszowi publicznemu, ale za obrazę czy zniesławienie grozi tylko grzywna.

Polski ustawodawca dawno już powinien zdecydować, dokąd nam bliżej.

Autor jest dr. hab., profesorem w Zakładzie Badań nad Ustrojem Państwa UAM.

W mediach głośno zrobiło się ostatnio o przypadku prof. Bogusław Bierwiaczonka, filologa z Uniwersytetu Jana Długosza w Częstochowie, a jednocześnie poety i barda, który, delikatnie mówiąc, nie sympatyzuje z obecną władzą. Profesor jest autorem słów do piosenki rapera Obywatela BB „D*** w Belwederze", która jakoby znieważa Prezydenta RP. Przynajmniej tak sądzi częstochowski radny PiS Piotr Wrona, bo postanowił złożyć stosowne zawiadomienie do prokuratury.

Pozostało 92% artykułu
Podatki
Skarbówka zażądała 240 tys. zł podatku od odwołanej darowizny. Jest wyrok NSA
Prawo w Polsce
Jest apel do premiera Tuska o usunięcie "pomnika rządów populistycznej władzy"
Edukacja i wychowanie
Ferie zimowe 2025 później niż zazwyczaj. Oto terminy dla wszystkich województw
Praca, Emerytury i renty
Ile trzeba zarabiać, żeby na konto trafiło 5000 zł
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Prawo karne
Rząd zmniejsza liczbę więźniów. Będzie 20 tys. wakatów w celach