Z ogłoszonych we wtorek danych z ostatniej doby wynika, że w całych Indiach zarejestrowano zaledwie nieco ponad 8 tys. nowych zakażeń oraz 94 zgony. Jak na kraj liczący 1,3 mld mieszkańców takie wartości mieszczą się w granicach błędu statystycznego.
Mało kto jednak wierzy w prawdziwość tych liczb. Nie dlatego, aby były celowo zaniżane, lecz nie jest tajemnicą, że uzyskanie reprezentatywnych danych jest praktycznie niemożliwe, gdyż wielu chorych nie ma kontaktu ze służbą zdrowia i trudno ocenić prawdziwą przyczynę zgonów.
Przy tym Narendra Modi już kilka tygodni temu ogłosił publicznie, że osiągnięta została „Aatmanirbharta" (samowystarczalność), co oznacza, że kryzys został przezwyciężony.
Mimo wszelkich wątpliwości co do prawdziwych rozmiarów epidemii w kraju indyjscy eksperci są zgodni, że następuje gwałtowna poprawa. Koronnym dowodem są dane z apogeum epidemii we wrześniu ubiegłego roku, kiedy to dzienna liczba nowych zarejestrowanych zakażeń sięgała 100 tys. przypadków dziennie.
– Można przyjąć, że jesteśmy na początku właściwej drogi – przekonuje w mediach dr Satyalit Rath z Instytutu Naukowo-Badawczego w Pune. W tej sytuacji nie ma potrzeby utrzymywania restrykcji antycovidowych. Restauracje, centra sportowe i sklepy są już od dawna otwarte. Obowiązuje wprawdzie nakaz noszenia maseczek w miejscach publicznych, ale mało osób się do niego stosuje. Zamknięte są nadal szkoły, i to od prawie roku, ale wracają do nich stopniowo kolejne roczniki uczniów.