Prawie sześć razy mniej pocisków artyleryjskich w porównaniu z zimnowojennymi mocami produkcyjnymi wytwarzały USA tuż przed rosyjską inwazją na Ukrainę. Przed wybuchem obecnej wojny największa potęga wojskowa świata produkowała miesięcznie zaledwie 14,4 tys. standardowych pocisków kalibru 155 mm. Dla porównania w 1980 r. – w kulminacyjnym momencie zimnej wojny – Amerykanie deklarowali moce sięgające 84 tys. sztuk na miesiąc.
Czytaj więcej
Pod koniec kwietnia Stany Zjednoczone przekazały Ukrainie broń o wartości 1 miliarda dolarów, a dziś ogłosiły nowy pakiet wart 400 mln dol. Wiadomo, co w nim jest.
Zdaniem Bloomberga to pokazuje, jak bardzo nieprzygotowane były USA na wojnę taką, jak tocząca się obecnie za naszą wschodnią granicą. Po upadku ZSRR przez ponad trzy dekady Amerykanie koncentrowali się na zdolnościach produkcyjnych najbardziej zaawansowanych technologicznie rodzajów broni. Zakłady, w których produkowano pociski, Departament Obrony postanowił przeznaczyć na inne cele. Pracownicy musieli szukać nowej pracy, a z pozostałych fabryk większość była niedoinwestowana – nie były remontowane, maszyny się starzały.
Wsparcie wojskowe USA dla Ukrainy kuleje
Wojna w Ukrainie pokazała, że był to błąd, bo nawet w XXI w. wojnę trudno wygrać bez przewagi w amunicji i pociskach artyleryjskich. Tym bardziej w sytuacji, gdy Rosja stosuje strategię wojny na wyczerpanie. Jak w kwietniu w amerykańskim Kongresie oceniał dowódca sojuszniczych sił NATO w Europie, generał Christopher Cavoli, od początku wojny Rosjanie wystrzelili dziesięć razy więcej pocisków niż Ukraińcy.
Choć Kreml – wykorzystując zapasy odnowionych pocisków z czasów ZSRR oraz kupując północnokoreańską amunicję i irańskie drony – nadrabia ilością niedostatki w jakości, to i tak skala dysproporcji jest uderzająca. Tymczasem bardziej zaawansowana technicznie od pocisków kalibru 155 mm amunicja nie zdała w Ukrainie egzaminu, bo okazało się, że Rosjanie są w stanie niszczyć systemy jej naprowadzania.