Gdy premier Morawiecki wiosną zeszłego roku wywierał ustną presję, by banki podniosły oprocentowanie lokat, jako pierwsze zareagowały banki państwowe, w tym Pekao. To nie jest przykład upolitycznienia?
Skąd takie założenie, że kapitał krajowy, czy to prywatny, czy państwowy, ma co do zasady zachowywać się konfrontacyjne wobec rządu? Moim zdaniem to naturalna sytuacja, że firmy krajowe w ramach dialogu z rządem powinny brać pod uwagę również interes publiczny. Nie mówię, żeby realizować wszystko na ślepo, ale głos rządu może być słuchany, jeśli oczywiście nie jest to sprzeczne z interesem spółki. To standard europejski. I z dużą łatwością można by wymienić nazwy banków zagranicznych, które słuchają głosu swojego rządu. Natomiast jak mówiłem wcześniej, nie można działać bez rozsądku. My widzieliśmy w tej decyzji również biznesową korzyść. Ludzie, przenosząc swoje oszczędności, często decydowali się, żeby już z nami zostać albo być na dłużej.
A jak ocenia pan program wakacji kredytowych, które rząd PiS wprowadził na koszt banków?
Przez pewien czas miało to swoje uzasadnienie, bo dzięki niemu również banki uniknęły problemów związanych z gorszą spłatą kredytów, a koszt ryzyka kredytowego wśród klientów detalicznych pozostał na relatywnie niskim poziomie. Niemniej z punktu widzenia banków to rzeczywiście kosztowne rozwiązanie i gdybyśmy mogli wybierać, jako zarząd banku wolelibyśmy nie ponosić tych kosztów. Ale z rozwiązaniami na poziomie ustaw trudno dyskutować.
Jak oceniłby pan kondycję Pekao po siedmiu latach od jego tzw. repolonizacji, czyli odkupienia akcji przez PZU od włoskiego właściciela.
Bardzo dobrze, giełdowe notowania Pekao, przy uwzględnieniu wypłaty dywidendy, ostatnio wzrosły do rekordowego poziomu ponad 150 zł za akcję. Możemy więc pochwalić się najwyższą w historii wyceną giełdową i najwyższymi w historii zyskami. Oznacza to, że rynek dobrze ocenia nasze perspektywy, nawet biorąc pod uwagę bieżące trendy, takie jak obniżki stóp procentowych. I myślę, że pozytywnie oceniane są również systemowe zmiany, jakie zaszły w Pekao przez ostatnie lata. Chodzi głównie o wzrost inwestycji w rozwiązania IT do kilkuset milionów złotych rocznie i przyspieszenie transformacji cyfrowej, co było dużą bolączką banku przed repolonizacją. Dziś pod względem cyfryzacji usług udało się wskoczyć do czołówki rynku. W rankingu Deloitte nasza aplikacja mobilna PeoPay jest ocenia jako jedna z 15 najlepszych na świecie. Staliśmy się efektywnym, nowoczesnym bankiem. I co ważne, ten sukces moim zdaniem w dużej mierze był możliwy dzięki temu, że wszystkie decyzje zapadają tutaj, lokalnie, podejmowane są przez grono menedżerów zaangażowanych, mających poczucie odpowiedzialności za rozwój banku. Dziś bank może pochwalić się bardzo dobrymi wynikami, jeśli chodzi o wzrost we wszystkich segmentach działalności, a szczególnie duży wzrost w przypadku segmentu firm.
Jak rozumiem, to są główne dokonania prezesa Skiby?
Bez przesady. Jeśli już mamy mówić o dokonaniach, to uczciwe jest powiedzenie, że to zespołowa zasługa. W takiej dużej firmie jednoosobowo można zrobić niewiele, a drużynowo – bardzo dużo. Mamy świetnych menedżerów, pracowników – i to ich dokonania. To, co mi się udało zrobić przez ostatnie trzy lata, to utrzymanie stabilności w zarządzaniu i poprawa poziomu zaangażowania pracowników. To bardzo istotne kwestie, dzięki temu całą energię można poświęcić na rozwój banku, na poprawę jego funkcjonowania, rozwiązywanie problemów. Udało się nam wiele rzeczy pchnąć do przodu, choć oczywiście jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia, bo przed sektorem bankowym stoi mnóstwo wyzwań, także z zakresu nowych technologii. Ważne, że eksperci, którzy zostają w banku, wiedzą dokładnie, co trzeba zrobić.
Czy pana zdaniem relopolonizacja była wartością samą w sobie, skoro przez większość ostatnich siedmiu lat wycena giełdowa banku była jednak niższa niż przed jego odkupieniem?
Powtórzę, podstawową korzyścią repolonizacji jest to, że kluczowe decyzje zapadają lokalnie, co pozytywnie wpłynęło na rozwój Pekao. Jeśli chodzi o wyceny, trzeba wziąć pod uwagę również fakt, że przed 2017 rokiem sektor bankowy był w ogóle znacznie bardziej dochodowy. Nie było podatku bankowego, składki na Bankowy Fundusz Gwarancyjny były mniejsze, nie było problemu kredytów we frankach, a stopy zwrotu sektora były generalnie wyższe. Ale to właśnie teraz mamy historycznie najwyższe wyceny.
Większość tych problemów dla sektora bankowego stworzył rząd PiS. Jako bankowiec podtrzymuje pan swoją sympatię do tego ugrupowania?
Na pewno nie jest tak, że wszystkie problemy to efekt działań PiS ani nie wszystkie decyzje rządu były niekorzystne dla sektora. Weźmy podatek bankowy, w 2016 roku istniało uzasadnienie do jego wprowadzenia jako jednego ze źródeł finasowania programu wsparcia rodzin 500+, bo sektor był bardziej zyskowny, nie było problemu kredytów frankowych itp. Dziś sytuacja jest inna, co jedynie pokazuje, że żadne rozwiązanie nie jest słuszne raz na zawsze. W ostatnich latach pozytywnie oceniam działania nadzoru rynkowego, przykładowo dzięki dobrej współpracy Ministerstwa Finansów, Bankowego Funduszu Gwarancyjnego i Komisji Nadzoru Finansowego udało się zlikwidować dwa największe ryzyka, jeśli chodzi o upadłość banków w tym czasie – mam tu na myśli problem Idea Banku i Getin Noble Banku – dzięki czemu sektor jest pod tym względem znacznie bezpieczniejszy niż w 2016 roku. Wciąż „rakiem” toczącym banki pozostają kredyty frankowe, ale to temat, który pojawił się niezależnie od polityki, bo to efekt przyjętej w Polsce linii orzeczniczej ustalonej przez TSUE.