Po niemal pięciu latach procesu Sąd Okręgowy w Warszawie wydał wyrok w sprawie jednej z najgłośniejszych zbrodni ostatnich lat. I odrzucił wersję prezentowaną przez łódzką prokuraturę, która twierdziła, że zbrodni na tle rabunkowym dokonał dawny złodziej samochodów – sąd uniewinnił Igora M. od wszystkich zarzutów, w tym najcięższego – o zabójstwo gen. Papały. A w ustnym uzasadnieniu wskazał długą listę okoliczności podważających wiarygodność świadka koronnego, który obciążył „Patyka".
– Nigdy nikogo nie zabiłem – od początku twierdził „Patyk", a w ostatnim słowie zapewniał, że kradzieże z wykorzystaniem broni to nie jego „bajka". Prokuratura żądała dla niego dożywocia. Sąd w istocie zmiażdżył jej dowody.
Łódzka Prokuratura Regionalna twierdziła, że to „Patyk" 25 czerwca 1998 r. na parkingu w Warszawie podszedł do gen. Papały i zanim ten zdążył wysiąść z samochodu, strzelił mu w głowę. Motyw miał być prozaiczny, bo rabunkowy – chodziło o kradzież daewoo espero. Według prokuratury Papała był przypadkową ofiarą, a złodzieje nie wiedzieli, komu chcą ukraść samochód.
Wersja łódzkich śledczych, w której zabójcą miał być Igor M., od początku była zaskakująca głównie dlatego, że pojawiła się dopiero w 2011 r., czyli po upływie 13 lat od zbrodni – wtedy o rzekomym udziale „Patyka" powiedział prokuraturze Robert P., jego dawny kompan z gangu samochodowego. Wątpliwości wzbudzało także to, że „Patyk" kradnący luksusowe auta skusił się na daewoo (za 31 tys. zł), że strzelił do gen. Papały jak rasowy kiler, a auta, na którym mu tak zależało, nie ukradł.
Sąd w ustnym uzasadnieniu rozprawiał się z kolejnymi dowodami oskarżenia.