Nic się nie da zrobić... Rzadko kiedy zdarza się, by trafna analiza zawierała tak bardzo chybioną konkluzję – jak dzieje się to w eseju Marcina Kędzierskiego „Przemija bowiem postać tego świata", opublikowanym w sierpniu tego roku na stronie Klubu Jagiellońskiego. Według autora tradycyjne pojęcia i wartości już od dawna nie funkcjonują w publicznym obiegu, zatem nie ma szans, by na powrót „przebiły się" do masowej świadomości. Katolicy, chrześcijanie czy jeszcze szerzej: ludzie o transcendentnym stosunku do rzeczywistości – winni wreszcie dostrzec, że przebywają w katakumbach. „Widzieliście gdzieś ostatnio w wytworach kultury wzorce w postaci trwałych, wielodzietnych rodzin? Czystości przedmałżeńskiej i małżeńskiej wierności? Ludzi regularnie uczestniczących w praktykach religijnych? Modlitwy jako elementu codzienności? Boga jako głównego punktu odniesienia?" – pyta Kędzierski, milcząco zakładając, że czytelnik odpowie na to pytanie oczywistym zaprzeczeniem.
Rzucam pierwsze z brzegu przykłady: „Klan", „M jak miłość", Solejukowa w „Ranczu Wilkowyje"... Można by dalej je wyliczać, ale celowo ograniczam się do najpopularniejszych w ostatnich latach seriali i filmów, jak też do postaci budzącej (przynajmniej wśród kobiet, choć nie tych z wielkich miast) tyleż powszechną sympatię, ile poczucia autoidentyfikacji. W każdym wymienionym z osobna dziele odnaleźć można spełnienie przynajmniej części spośród wyliczonych przez Kędzierskiego dezyderatów. Dlaczego eseista tego nie dostrzega? Być może owe wytwory kultury nie są dlań dostatecznie „wysokie". Ale za to jak najbardziej przebiły się do masowego odbiorcy. A przecież chyba właśnie na tym najbardziej zależy autorowi?
Co da się zrobić w katakumbach
Kędzierski trafnie opisuje wpływy konwencji medialnej oraz literackiej, a także nowej konwencji akademickiego dyskursu – na całą sferę publicznego języka. Wpływy większe, niż to się nam zwykło wydawać, tu pełna z eseistą zgoda. Ale czy naprawdę zdążyły one na trwałe zmienić naszą mentalność? Śmiem wątpić. Większość ludzi nadal ceni stare, proste zasady uczciwości, wierności i honoru, a także fundamentalne wartości wspólnoty. Jedni czynią to z pełną świadomością, inni bezwiednie, jeszcze inni w skrytości myśli. Robią tak również ci, którzy pod wpływem ducha epoki nie opatrują wyznawanych lub skrycie pielęgnowanych wartości desygnatami „Boga" czy też „Ojczyzny". Bo Bóg i Ojczyzna to pojęcia skomplikowane i dzisiaj przeciętny człowiek nie ma czasu ani ochoty ich roztrząsać – tym bardziej gdy nie radzą sobie z nimi ludzie do tego powołani. Ale przyzwoitość? To rzecz uniwersalna, dlatego powszechnie zrozumiała, nawet dla tych, którym świat wmawia, że „się nie opłaca". Być może się nie opłaca, ale przyjemnie jest pooglądać ją sobie w ulubionym serialu. I potęsknić za takim pięknym światem.
Tak robiły i nadal robią miliardy zwyczajnych ludzi na całym globie. A skoro jest w nich tęsknota, nawet ta słabiutka, wyrażająca się wstydliwym nieraz celebrowaniem cotygodniowego odcinka rodzinnej telenoweli, jest w nich również poczucie braku. A to z kolei znaczy, że mimowolnie czują, że jest gdzieś inny świat. A przynajmniej że być może. Tak właśnie wygląda fundament owego imaginarium, którego rzekomo długo ukrywany zgon oficjalnie ogłasza Kędzierski. Przyczyny opisywanego przezeń kryzysu można wymieniać bez końca, tym bardziej że nie dotyczy on tylko katolickiej Polski, lecz całego świata. Dla klarowności wywodu zredukujmy je do dwóch.
Pierwszą jest globalny kryzys twórczy elit duchowych i intelektualnych. Drugą – nieograniczony dostęp do wytworów medialnego przekazu mas, które nie pragną prawdy, lecz rozrywki, i dlatego z ostentacyjną uciechą zerwały swoje związki z kulturą wysoką. Ta sytuacja stworzyła prawdziwe eldorado środowiskom na mediach zarabiającym, skutecznie zachęcając je do coraz dalej idącego „kreowania potrzeb" ich masowych klientów. Oczywiście gwoli rozrywki, a kosztem prawdy. To z kolei powiększa frustrację elit... i tak rozpędza się zamknięte koło.