Choć dramat rozegrał się 23 lutego 2018 r., na czołówki gazet trafił dopiero teraz za sprawą flamandzkiego dziennika „Het Laatse Nieuuws”. Opublikował on nagranie z aresztu w komisariacie lotniska Charleroi, które służy za bazę dla tanich linii dowożących pasażerów do Brukseli. Widać na nim 38-letniego słowackiego przedsiębiorcę, który najwyraźniej traci nad sobą panowanie i wielokrotnie uderza głową o ścianę.
Broczącego we krwi mężczyznę unieruchamia na pryczy grupa policjantów. Jeden z nich przez 18 minut siedzi na klatce piersiowej Słowaka, inni się śmieją, tańczą. Młoda policjantka podnosi tryumfalnie rękę w nazistowskim pozdrowieniu. Chwilę później Chovanec przechodzi zawał serca. Odwieziony w końcu do szpitala, umiera po kilku dniach.
Flamandzcy dziennikarze odtworzyli wydarzenia, które doprowadziły do dramatu. Słowak miał tego dnia lecieć do Bratysławy. Już na pokładzie samolotu wdał się w spór ze stewardesą, której odmówił pokazania biletu i którą nawet szturchnął. Pilot maszyny oświadczył wówczas, że nie poleci, dopóki Chovanec nie opuści samolotu. Wyprowadzony na zewnątrz Słowak został obezwładniony przez belgijskich policjantów.
Nie mniej szokujące od zachowania funkcjonariuszy jest jednak to, co się wydarzyło przez następne dwa i pół roku.
– Powiem otwarcie: nie wiedzieliśmy o istnieniu takiego nagrania – przyznała w piątek Sarah Frederickx z belgijskiej policji federalnej. Rzecz w innych krajach Europy trudna do wyobrażenia: rutynowy monitoring celi nie został nawet skontrolowany w trakcie śledztwa podjętego na wniosek rodziny Chovaneca.