Gdy koszykarz Dennis Rodman w 2013 r. odwiedzał Koreę Północną, niemal nic nie wiedział o tym kraju. – Myślałem, że będę tam grał w kosza lub dawał autografy – przyznał niedawno w internetowym programie boksera Mike'a Tysona. Północnokoreański przywódca Kim Dzong Un powiedział mu otwarcie, że w pierwszej kolejności chciał sprowadzić inną koszykarską sławę – Michaela Jordana, ale nic z tego nie wyszło. Kim zaprosił Rodmana na kolację, mówiąc: „Będzie trochę karaoke i pieprzona wódka i gorące laski". – Następną rzeczą, jaką pamiętam, było to, że byliśmy na kolacji, byliśmy w ch... pijani, on zaczął śpiewać karaoke, a ja nie miałem pojęcia o czym on k..wa śpiewa. Potem wszedł zespół złożony z 18 kobiet, które były bardzo gorące, a potem one przez 15 minut grały jedną piosenkę. To był pieprzony temat z serialu „Dallas" – wspominał Rodman.
Większość ludzi uzna pewnie, że opisane zdarzenie to tylko przejaw kaprysów północnokoreańskiego dyktatora, który nagle zapragnął się zaprzyjaźnić z szukającym atencji dawnym gwiazdorem sportu. To niecodzienne spotkanie można jednak zaliczyć do kategorii niekonwencjonalnych działań dyplomatycznych. Co może bowiem zrobić izolowany kraj, który nie utrzymuje normalnych relacji z USA, by przekonać Amerykanów, że nie jest tak groźny, jak się wydaje, i nie dąży do wojny nuklearnej? Może zaprosić jakiegoś celebrytę, który na własne oczy zobaczyłby, że Kim Dzong Un to normalny człowiek, z którym można się dogadać.
Po powrocie do USA Rodman przekonywał, że Kim nie chce wojny z Ameryką. Dość długo uznawano go za osobę niespełna rozumu – aż ekipa południowokoreańskiego prezydenta Moon Jae Ina i administracja Trumpa zaczęły serię kontaktów z Kim Dzong Unem. Tak się złożyło, że Rodman był pierwszym człowiekiem, który miał okazję osobiście poznać zarówno Trumpa, jak i Kima. Drugim był Chung Eui-yong, południowokoreański doradca ds. bezpieczeństwa narodowego.
Tam, gdzie rząd nie może...
Błędem jest postrzeganie dyplomacji jedynie jako domeny urzędników z MSZ czy innych instytucji rządowych. Często zdarza się, że do kontaktów z innymi państwami wykorzystuje się tzw. dyplomację obywatelską (zwaną również „dyplomacją drugiego toru"). Człowiek, który nie jest oficjalnym reprezentantem rządu, a jednocześnie ma bardzo dobre dojścia do władz danego kraju, może doskonale się sprawdzić w takich kontaktach. Może również stać się zaufanym pośrednikiem w negocjacjach między dwiema zwaśnionymi grupami.