Narada ścisłego kierownictwa PiS, która odbyła się w piątek, przyniosła potwierdzenie jednoznacznego kursu, który od kilku tygodni trzyma partia rządząca z jednoznacznym poparciem Solidarnej Polski i sprzeciwem Porozumienia Jarosława Gowina. Wybory mają odbyć się w maju, najlepiej z zachowaniem pierwotnego terminu 10 maja.
To jednak nie znaczy, że do nich dojdzie. PiS zdaje sobie sprawę z tego, że Jarosław Gowin ma wystarczającą liczbę posłów, by w krytycznym głosowaniu nad stanowiskiem Senatu wobec ustawy o powszechnych wyborach korespondencyjnych zablokować ją. Dlatego – jak wynika z kuluarowych informacji krążących w Sejmie – PiS szuka posłów wśród klubów opozycyjnych, którzy mogliby poprzeć ustawę. Politycy opozycji powtarzają nawet w kuluarach, że w niektórych rozmowach uczestniczy sam prezes Jarosław Kaczyński. To ma świadczyć o tym, jak wysoka jest stawka w tej politycznej grze.
Z naszych rozmów wynika też, że PiS jako swoiste ostrzeżenie rozważa nawet scenariusz, w którym w tym roku doszłoby do przedterminowych wyborów do Sejmu. Na listach PiS zabrakłoby oczywiście większości polityków Porozumienia.
Wszyscy zerkają na Gowina
A stanowisko partii Jarosława Gowina się nie zmienia. Jej politycy konsekwentnie podkreślają – zarówno w kuluarach, jak i oficjalnie – że ich zdaniem wybory 10 maja nie mogą się odbyć.
PiS może obawiać się, że im późniejsze wybory, tym większa szansa, że niekorzystne nastroje społeczne wywołane kryzysem gospodarczym doprowadziłby do porażki prezydenta Andrzeja Dudy i w praktyce do zablokowania ambitnych planów na jego II kadencję. Stąd może wynikać determinacja kierownictwa partii, by wybory odbyły się najszybciej, jak to możliwe.