„Wenezuela stoi na krawędzi całkowitego krachu. Za chwilę zobaczymy tam surrealistyczną krainę z filmów o Mad Maxie" – napisał na Twitterze były prezydent Boliwii Jorge Quiroga.
Obecny przywódca tego państwa Evo Morales (bezwarunkowo popierający wenezuelskiego lidera Nicolasa Maduro) nie wypowiada się na temat zaciemnienia w Caracas.
Pierwsza awaria pozbawiła prądu 21–22 prowincje Wenezueli spośród 23. Część kraju (głównie zachodnia oraz niektóre dzielnice stolicy) w sobotę zaczęła dostawać energię, ale wtedy nastąpiła druga awaria. Teraz prąd raz jest, a potem znika. Władze twierdzą, że poszczególne prowincje dostają od 10 do 20 proc. normalnych dostaw. Wcześniej również zdarzały się „zaciemnienia", ale nigdy tak długie i rozległe. W dodatku od czwartku wieczór nikt z przedstawicieli władz nie powiedział, kiedy dostawy zostaną wznowione.
Czytaj także: Wenezuela: "Mnie wystarczy woda, ale co powiedzieć synowi?"
Przestały działać sklepy, w których kasy zostały pozbawione prądu. – Obsługa żąda płacenia gotówką, i to w dolarach – poskarżyła się dziennikarzom mieszkanka robotniczego przedmieścia na zachodzie Caracas, stojąca przed jednym z supermarketów. Ale Wenezuelczycy nie mają nawet własnych boliwarów, bo nie działają bankomaty. W stolicy po zapadnięciu zmroku punkty kontrolne na ulicach ustanawiają „collectivos" – uzbrojone gangi wspierane przez rząd. Mimo to nocami zaczynają się napady na sklepy. W pojedynczych przypadkach rozwścieczeni Wenezuelczycy zaczęli palić opony na ulicach, a nawet stawiać barykady, ale rozruchy nie przybrały masowego charakteru. Część mieszkańców stolicy zaczęła wędrować w okoliczne góry, by w strumieniach nabrać wody. Z braku energii nie działają pompy, a woda butelkowana jest droga.