To było 5 czerwca ubiegłego roku. Przyjemny ciepły wieczór. Przyjechałem do podwarszawskiego dworku, gdzie znajomy urządził kolację. Najważniejszym i honorowym gościem był jego przyjaciel od wielu lat, sir Roger Scruton. Najwybitniejszy współczesny konserwatywny intelektualista, pogromca architektonicznego, muzycznego i w ogóle estetycznego jazgotu. Autor książek, które u każdego konserwatysty muszą stać na półce, wykazując ślady zużycia.
Tamte kilka godzin niezobowiązującej rozmowy wcale nie o tym, jak świat schodzi na psy, ale o tym, co jest na nim wciąż dobre (polskie jedzenie, dobre alkohole, polowania), to jedno z moich cennych wspomnień. Zwłaszcza że to był pierwszy i ostatni raz, gdy miałem okazję spotkać sir Rogera. Niedługo później ten brytyjski intelektualny dysydent, coraz bardziej wyobcowany we własnym kraju, dowiedział się, że ma raka. Zmarł w styczniu tego roku.
Podczas tamtego pobytu w Polsce sir Roger został odznaczony przez prezydenta Andrzeja Dudę Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi RP. Nie było to odznaczenie czysto kurtuazyjne – Scruton był wielkim fanem Europy Środkowej. Bronił naszego prawa do zachowywania tożsamości i wspominał, że czuje się w tej części kontynentu momentami bardziej u siebie niż w Wielkiej Brytanii.
Na uroczystość odznaczenia sir Rogera, która odbywała się 4 czerwca, był zaproszony do Pałacu Prezydenckiego ówczesny ambasador jej królewskiej mości Jonathan Knott. Niestety, nie przybył. Bardzo możliwe, że był zajęty przygotowaniami do Parady Równości 8 czerwca, w którą w ubiegłym roku ambasada Wielkiej Brytanii była bardzo mocno zaangażowana. Ambasady, które w promocji LGBT biorą udział, przekazują sobie rotacyjnie koordynację tych wysiłków i w 2019 r. przypadła ona właśnie ambasadzie Zjednoczonego Królestwa, która dała z siebie wszystko i dosłownie zaspamowała media społecznościowe obrazkami swoich pracowników idących w tęczowym marszu.
Przypomniała mi się ta historia przy okazji awantury związanej z listem ambasadorów w sprawie LGBT. Mam przed oczami te dwa obrazy: skromnego tytana konserwatywnej myśli, z charakterystyczną strzechą nieuładzonych włosów, opowiadającego o przyjemnościach prostego życia na brytyjskiej wsi, którego dekoracji jednym z najwyższych polskich odznaczeń nie zaszczycił obecnością ambasador jego kraju, oraz tegoż samego ambasadora paradującego ledwo kilka dni później w tęczowym tłumie. Priorytety były i są jednoznaczne.