Jolanta Kessler: Wspomnienie o Andrzeju Mirosławie Górskim

W filmie o literackim piśmie „Puls" z Łodzi nazwałam ich „Redaktorzy podziemia". Trochę nie miałam racji, powinno być „Redaktorzy i drukarze podziemia".

Publikacja: 07.10.2020 18:14

Andrzej Mirosław Górski

Andrzej Mirosław Górski

Foto: Archiwum rodzinne

Odprowadziliśmy Andrzeja. Ksiądz pomodlił się z nami i poszedł. Kilka osób powiedziało krótkie wspomnienie. I może dobrze, że stworzono fundusz jego imienia, na jakieś nagrody, bo pewnie by nic nie zostało w pamięci ludzi z jego pracy. Potem, kiedy już siedzieliśmy za stołem, trochę się napiliśmy i każdy już był myślami te kilkadziesiąt lat wstecz. Warszawa zrobiła się szara, znikły kolorowe reklamy i po ulicach jeździły milicyjne nyski. To było trudne życie. Po prostu nędza i brak perspektyw, i jednak strach.

I tak powiedział nad grobem Andrzeja jeden z kolegów, pomimo strachu pracowali w tych drukarniach podziemnych, czasem w dosłownym znaczeniu tego słowa, i nawet nie myśleli, że to jednak coś przyniesie. Myślę o wolności, bo to najważniejsze, a że pod koniec życia nie mieli emerytur ani rent, to osobna sprawa. Polska po macoszemu ich potraktowała. Nie nazwałabym tego jednak, że to Polska – bo ona dopiero się wychylała zza krat (Józek Szaniawski siedział w więzieniu do końca 1989 roku), z dołów śmierci, z murów milczenia, z białych plam historii, z nazw, pomników i z podręczników szkolnych. Bardzo powoli. Wolelibyśmy szybciej, ale czy to za słabi byliśmy, czy to zbyt ospali, dość, że zajęło to ponad ćwierć wieku, a może i dłużej.

* * *

Jednym z trudnych momentów dla mnie w tej opieszałości naszej było odejście Ryszarda Pietrasa. Był jednym z bohaterów naszego z Marią D. filmu o KS-ach pt. „Ci, co przeżyli". Może już nie wiemy dzisiaj, co to byli za ludzie, ci KS-y, a to po prostu ofiary sądów PRL – skazani na karę śmierci, w skrócie: KS. Był jednym z tych, którym zamieniono wyrok na dożywocie, toteż przeżył. Wyszedł po dziesięciu latach więzienia. Pamiętam, jak mi opowiadał, że lubi jeździć po Polsce i zwiedzać jej zakątki. Cały dzień wtedy wędrował, szczęśliwy w tym sam na sam z Polską. Nie miał pieniędzy, więc spał w swoim starym samochodzie, chyba Syrenka... A gdy miejscowi ludzie pytali, czy nie boi się nocować tak na odludziu, sam, gdzieś w naturze, on wtedy tylko się uśmiechał – nie bał się już niczego po tym, co przeszedł, przecież wiedział, że te najgorsze bestie już go nie dosięgną. Opisał ich w swojej książce „Nie po czarnym, nie po białym" – tytuł nawiązywał do wrzasków „klawiszy", którzy tymi słowami popędzali więźniów po korytarzu: nie wolno im było iść po czarnych kaflach, nie wolno im było iść po białych kaflach, tylko że nie było innych!, tylko te czarne i białe. Taka jeszcze jedna mała „pomysłowość" pracowników więzienia, aby zastraszyć, udręczyć...

Kiedy Ryszard nagle zachorował, nikt nie miał dla niego względów. Dyrektorzy szpitala, do których dzwoniłam, politycy, parlamentarzyści, których atakowała Marysia, nie pomogli. Wzięli go do szpitala za późno. Jeszcze dzwonił, że przyjechała po niego karetka, że teraz już będzie pod opieką, ale po operacji chłoniaka trzeba stosować terapię od razu, a tu zamknięto szpital w Nowym Mieście i doczekał się swojej kolejki dopiero po wielu miesiącach. Było już za późno.

Żegnałam go na małym cmentarzyku w Grójcu, tak pięknie położonym na wzgórzu, w zieleni. Powiedziałam wtedy nad grobem, jak wiele wycierpiał dla Polski i jak odszedł w opuszczeniu.

Toteż i Andrzej, który przecież nie miał kary śmierci i tortur, „tylko" areszty, więzienie i na koniec życia choroby i brak emerytury, nie jest tu wyjątkiem. Nie odpłaciliśmy mu za wiele lat pracy: dźwigania ryz papieru, składania powielaczy, drukowania, mieszania farby, spania byle gdzie, jedzenia z puszek, uciekania przed SB i za przyjemność czytania, pomimo cenzury, Czapskiego, Miłosza, Herberta, Herlinga-Grudzińskiego, Gombrowicza, ale i literatów z całego świata: Orwella, Sołżenicyna, Szałamowa i wielu, wielu innych, którzy znaleźli się na indeksie komunistów.

* * *

Przy stole zrobiło się żywiej, moje myśli wróciły do stypy. Adam B. właśnie opowiadał, jak zawieźli go na Rakowiecką. Do pokoju, gdzie go wrzucili, weszło trzech drabów – mieli takich doborowych dryblasów. Wrzeszczeli, okraszając każde zdanie przekleństwem. Chcieli się dowiedzieć, kto, z kim, gdzie... Adam przyznał, że miał stracha. Ale w tym zastraszeniu zaczął mówić różaniec. A oni jeszcze bardziej rozjuszeni krzyczeli: – Co ty tu nam będziesz zdrowaśki klepał! My ci zaraz nalejmy rozumu do głowy!

Coś tam zagadali i jeden przyniósł małe zawiniątko. Adam kątem oka sprawdzał, co oni szykują. Wrzaski nadal trwały, toteż różaniec był jedynym oparciem, Adam nieustannie modlił się. Z odwiniętej szmatki ukazała się strzykawka i ampułka. Jeszcze dawali mu szansę: – Albo zaczniesz gadać, albo i tak nam powiesz, po tym zastrzyku wszystko wyśpiewasz, z tą tylko różnicą, że potem już będziesz warzywem, żywy trup bez pomyślunku! Wybieraj!

Adam bał się coraz bardziej i coraz gorliwiej odmawiał zdrowaśki. Bał się nie tylko tego zastrzyku, ale tego, że „pęknie", tak powiedział, że bał się, że nie wytrzyma i zakapuje kogoś. A oni dalej w tych wrzaskach zaczynali realizować swoją groźbę, odwinęli mu rękaw, starał się nie patrzeć i nie przestawał szeptać te odwieczne słowa – znane tak i królom, jak i kmieciom: módl się za nami wszystkimi, teraz i w godzinę...

Nagle się odsunęli, odłożyli strzykawkę, zamknęli szmaciany futerał. Adam już wiedział, że wygrał – to był blef... Więc wytrzymał, nikomu nie zaszkodził. Kazali go odprowadzić do celi.

Tu przy stole opowiadał nam tę historię, podkreślając, że ten strach był realny i że rozumie, że ktoś mógł nie wytrzymać. Ale to wszystko dzieje się w latach 80. – w stanie wojennym, w epoce Jaruzela. I trudno wyobrazić sobie, nawet moim konspiratorom, którzy niejedno przeszli, kaźnię i mękę więźniów stalinowskich.

* * *

Siedzimy dalej razem przy stole w Stowarzyszeniu Wolnego Słowa w Warszawie, gdzie Andrzej tak lubił przychodzić. To była/jest taka przystań dla byłych opozycjonistów, gdzie są razem. Jakiś czas temu przy wejściu stały jako eksponat piętrowe prycze, na jakich spali w więzieniu czy internowaniu, oraz jakieś drobne przedmioty z celi, ale z czasem pozbyli się ich. Trochę szkoda, ale może nie chcieli już tak bardzo wspominać tego czasu.

Dzisiaj jednak, kiedy odszedł Andrzej, wspominają. Emil B. drukował zawsze we dwójkę. Jeden podawał papier, drugi przytrzymywał i odkładał kartkę. A tu naraz taka sytuacja, że został sam. To zupełnie co innego. Praca i praca, odcięcie od świata, monotonny stukot maszyny – niesporo mu szło. Ale nareszcie dali mu drugiego drukarza, tak poznał Andrzeja Górskiego. Kolega okazał się towarzyski, w zasadzie cały czas mówił. Andrzej może tak reagował w sytuacjach trudnych, stałego zagrożenia, więc nie przestawał opowiadać jakichś swoich historii. Emil pomyślał, że chyba lepiej było samemu... Ale polubili się i dzisiaj wspomina jakiś wspólny mecz w piłkę, na Muranowie. Ktoś wtedy do nich podszedł, że tutaj to były straszne rzeczy i tak raczej to nie wypada tu grać w piłkę. A tu Andrzej, który na co dzień nigdy nie przeklinał, jak nagle się odciął, różnymi słowami, z których najgorsze było „ty ubeku"...

Andrzej sam zgłosił się pod koniec lat 70. do Ewy Milewicz z KOR, usłyszał jej adres z Radia Wolna Europa, okazało się, że to po sąsiedzku, i poszedł. Ewa chciała go sprawdzić i poleciła zgłosić się do Kreta (Sławek K.). A tu zaskoczenie, panowie znali się od dawna, w zasadzie byli kumplami. I tak się zaczęło.

W stanie wojennym nie dał się złapać. I koledzy zamknięci w internacie jakoś się dowiedzieli, że drukarnia dalej działa, wychodzi „Tygodnik Mazowsze", książki, a nawet drukują i dla innych wydawnictw podziemnych, którym wpadły powielacze. Wyszła taka książka z logo dwóch oficyn: NOWA i Przedświt.

Kasia, córka Andrzeja, podaje nam obiad. Widzę, jak jest podobna do ojca, któremu zawsze towarzyszył dobry uśmiech. Pomiędzy daniami słyszę znowu Emila: – Sprowadziłem rodzinę do Ameryki, a potem Andrzeja.

No tak, Andrzej wyjechał z Polski, bo chyba nie mógł utrzymać rodziny, a drukarnie podziemne jakby znikły po Okrągłym Stole. Chociaż niektóre sprytne ubeki tyle lat podglądały ich pracę, że z czasem same zaczęły otwierać wydawnictwa, drukarnie i sprzedawać książki.

* * *

Może ktoś by zapytał, dlaczego Andrzej nie dał sobie rady w nowej rzeczywistości. Ale ta rzeczywistość nie powstała jako nowa jakość, odkrojona mieczem czy kreską od dawnej rzeczywistości, jak to chciał Mazowiecki, ale ona dalej była: w wojsku, w MSW, MSZ, sądach, bankach, na uczelniach, to byli dalej ci sami ludzie. To oni mieli gwarantowane pożyczki z banku i ich biznesy rosły jak grzyby po deszczu. Nawet listy gończe za niektórymi ludźmi opozycji jak były, tak były. Toteż jakie było zdziwienie Piotra Jeglińskiego, kiedy przypadkowo dowiedział się pod koniec lat 90., że jest dalej poszukiwany listem gończym za swoją niepodległościową działalność.

Andrzej więc wyjechał do Ameryki, też nie było mu łatwo. Kiedy nie miał pracy, Emil wziął go na robotę do swojego fachu, praca na wysokościach. Wszystko mu wytłumaczył, pomógł wejść, praca dobrze mu szła, pomimo że nie miał żadnej asekuracji wysokościowej. W Ameryce nie ma dla takich pracowników zabezpieczeń linami. No, ale Andrzej już nie mógł zejść na dół sam. Okazało się, że ma lęk wysokości. Emil z trudem zdołał go sprowadzić. Ale potem znalazł inną pracę, dawał sobie radę. Po kilku latach wrócił do kraju. Zaczęły się choroby i krążenie po urzędnikach, aby mu załatwić jakąś emeryturę, bo już był czas. Nie udało się.

Ostatnio zaczęto wprowadzać jakieś dodatki dla byłych opozycjonistów. Szkoda, ale Andrzej tego nie doczekał. W sumie do końca pomagali mu finansowo koledzy z podziemia. Może dobrze, że powstaje ten fundusz imienia Andrzeja Górskiego, zawsze będzie można kogoś wesprzeć w potrzebie.

Wspominają jakieś wsypy w drukarniach. Jedna w Miedzeszynie. Nie tyle wsypa, co domek, gdzie pracowali, zapalił się, ale nie z ich winy. Na szczęście maszyny już były rozmontowane i przygotowane do wyjazdu, wydruki popakowane w wory, ale ten cały majdan trzeba było ratować, a tu jeszcze podjeżdża straż i milicja. Zupełny chaos, strażacy nie mogli sforsować żywopłotu, żeby rozwinąć węże do polewania, tu bucha ogień, milicja pomaga nosić worki z bibułą do lasu, aby się nie spaliły, a oni cały czas byli w strachu, że wszystko wpadnie. Udało się, odjechali niekontrolowani, zostawiając za sobą funkcjonariuszy i pożar.

* * *

Popijamy kolejną kolejkę. Każdy z nich przy tym stole ma swoją historię, która kończy się raz dobrze, raz źle – pokolenie podziemnych wydawnictw. W filmie o literackim piśmie „Puls" z Łodzi nazwałam ich „Redaktorzy podziemia". Trochę nie miałam racji, powinno być „Redaktorzy i drukarze podziemia".

Kiedyś po projekcji filmu podeszła do mnie staruszka, spytała o Mirka, pamiętała i jego, i NOWą. – U mnie była ich drukarnia – powiedziała z dumą. Spojrzałam na nią czule, wspierała się na lasce, była taka mała i delikatna. – Mąż już nie żyje, ale ja to wszystko pamiętam, to były nasze najlepsze lata, najlepszy czas... – dodała. Dowiedziałam się, gdzie mieszka w Konstancinie, zaniesiemy jej kwiaty. Może już dawno powinniśmy zanieść kwiaty pani Lalikowej.

Dzień się kończy, zostawiam ich w swoim gronie, na pewno mają sobie jeszcze tyle do powiedzenia. Andrzej też pewnie cicho im towarzyszy. A do mnie wciąż powracają słowa z „Piosenki patetycznej" Janka Kelusa, który był trochę ich kronikarzem:

...tak wynikło z koła zdarzeń,

że mieliśmy swój egzamin

w czasach kiedy jeszcze słowo

słychać było jak dynamit...

Autorka jest dziennikarką, reżyserką filmów dokumentalnych. W latach 80. pracowała

w Radiu Wolna Europa

Andrzej Mirosław Górski

(1951–2020)

W latach 1979–1988 drukarz i organizator produkcji Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Dzięki jego pracy ukazało się ok. 100 tytułów NOW-ej. Drukował m.in. najważniejsze pismo podziemia: „Tygodnik Mazowsze". Był wielokrotnie zatrzymywany na 48 godzin. Dwukrotnie go aresztowano. W Areszcie Śledczym na Mokotowie przez pięć miesięcy prowadził głodówkę. Był laureatem nagrody Polcul Foundation, Zasłużonym Działaczem Kultury, był odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Od 2003 członek Stowarzyszenia Wolnego Słowa.

Odprowadziliśmy Andrzeja. Ksiądz pomodlił się z nami i poszedł. Kilka osób powiedziało krótkie wspomnienie. I może dobrze, że stworzono fundusz jego imienia, na jakieś nagrody, bo pewnie by nic nie zostało w pamięci ludzi z jego pracy. Potem, kiedy już siedzieliśmy za stołem, trochę się napiliśmy i każdy już był myślami te kilkadziesiąt lat wstecz. Warszawa zrobiła się szara, znikły kolorowe reklamy i po ulicach jeździły milicyjne nyski. To było trudne życie. Po prostu nędza i brak perspektyw, i jednak strach.

Pozostało 95% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!