Zbliżają się wybory do Bundestagu. Po nich nowe przywództwo Niemiec – zapewne ponownie Angela Merkel – zakończy okres geopolitycznej pasywności i przejmie z rąk Paryża inicjatywę w reformowaniu Unii Europejskiej. Nadchodzą więc kluczowe lata dla określenia miejsca Polski w Europie, tymczasem ani nie widać planu rozegrania tej batalii, ani myślenia strategicznego na dekadę do przodu. Przeciwnie, polskie państwo brnie w napięcia z UE oraz najsilniejszymi krajami Unii.
Jeśli Polska ma rację co do pożądanego kształtu UE (a ma), jak zamierzamy przeforsować naszą wizję? Skoro Niemcy nie są do końca zainteresowane planem zaproponowanym przez Macrona (korzystniejsza jest dla nich szeroka Unia 28 państw niż ograniczona do strefy euro), jak złożyć im lepszą ofertę? Skoro chcemy budować Trójmorze, jak zamierzamy zdobyć lojalność tworzących je państw? To pytania, na które trudno szukać odpowiedzi. Lepsze wszak podniecanie się rzezią wołyńską i reparacjami wojennymi od Niemiec. W obu sprawach Polska ma zresztą rację, tak jak w przypadku przyszłości Unii i przyjmowania imigrantów. To jednak nie wystarczy. Trzeba jeszcze umieć wcielić ją w życie. Te, których nie da się zrealizować, są bezwartościowe.
Jeśli chcemy być silnym podmiotem europejskiego koncertu, musimy umieć grać. Nie na emocjach, ale w politykę, chłodną, wyrachowaną, która niechaj będzie nawet amoralna, byle skuteczna. Na razie bardziej przypominamy przedszkolaka siadającego do partii szachów, który obraża się, gdy przeciwnik zbije mu pionka lub figurę.
Plansza, na której przyjdzie toczyć grę o przyszłość, nie wygląda dobrze. Iskrzy w kontaktach z instytucjami UE (reformy sądowe), Niemcami (odszkodowania), Francją (pracownicy delegowani), Litwą (szkolnictwo i projekt paszportów), Ukrainą (polityka historyczna). Nasz największy sojusznik – Węgry – jest jawnym koniem trojańskim Rosji w Unii, działającym przeciw europejskiej niezależności energetycznej, Słowacja chce wejść do twardego jądra projektowanego przez prezydenta Macrona, Czechy chcą koordynować politykę europejską i bezpieczeństwa z Niemcami. Bułgaria i Rumunia z kolei, choć o „jądrze" nie mają co marzyć, ani myślą ginąć za Trójmorze, jeśli Francja zaoferuje im inwestycje gospodarcze. Jesteśmy osamotnieni i mamy znikomą zdolność budowania wewnątrzunijnych koalicji.
Aby sprawie dodać pikanterii, Polska pozostaje bardzo atrakcyjnym partnerem ze względu na dynamicznie rosnącą gospodarkę, sporą populację i jej siłę nabywczą oraz jedną z najsilniejszych armii w Europie. Nikt nie wypycha nas z pierwszego kręgu UE, robimy to sami.