14 stycznia przypada 25 rocznica katastrofy promu "Jan Heweliusz", w której zginęło 55 osób. Przypominamy tekst z "Rzeczpospolitej" z 2014 roku.
Jednym z najbardziej tragicznych zdarzeń w najnowszej historii żeglugi było zatonięcie senegalskiego promu MV „Le Joola" u wybrzeży Gambii. Statek nie dotarł do celu podróży. Tragedia rozegrała się 26 września 2002 roku. Zginęły co najmniej 1863 osoby, uratowały się zaledwie 64. Wśród ofiar byli obywatele 11 krajów: Kamerunu, Gwinei, Ghany, Nigerii, Francji, Hiszpanii, Norwegii, Belgii, Libanu, Szwajcarii i Holandii.
Statek wyruszył z portu w Ziguinchor w południowym Senegalu, mimo, że wzburzony Ocean Atlantycki rozkołysany huraganowym wiatrem nie pozwalał na żeglugę. Prom „Le Joola" został dopuszczony do eksploatacji jedynie w warunkach dobrej pogody.
Śmierć bez biletu
W chwili katastrofy prom miał na pokładzie prawie 2 tys. osób, podczas gdy dopuszczalna ilość pasażerów była trzy razy mniejsza. Tylko połowa pasażerów miała bilety na ten rejs. Część ludzi spała na górnym pokładzie, co dodatkowo pogarszało stabilność statku. Akcja ratunkowa rozpoczęła się z kilkunastogodzinnym opóźnieniem.
Do dzisiaj nie wiadomo, ilu dokładnie pasażerów podróżowało podczas tego feralnego rejsu, ponieważ po drodze statek zabrał 185 osób z wysepki Carabane, na której nie było żadnego portu, do którego – według rozkładu – miał zawijać statek.
Około godz. 23 w wyniku gwałtownego uderzenia fal i wiatru prom się wywrócił, część pasażerów i ładunek wpadły do morza. Z ustaleń śledztwa, jakie przeprowadzono, stało się to w ciągu zaledwie pięciu minut.