Był biskup Tadeusz Pieronek człowiekiem, którego nie dało się zaszufladkować. Swoimi celnymi komentarzami wbijał szpilę i lewicy, i prawicy. Czasem chodził po cienkiej linii. Balansował. Jedni widzieli w nim twardego konserwatystę (np. wtedy, gdy mówił o in vitro czy aborcji), inni upatrywali w nim kościelnego liberała. Marzeniem wielu było, by zamknął się na Wawelu, gdzie od wielu lat mieszkał i po prostu milczał. Ale on milczeć nie potrafił, a może po prostu nie chciał.
– Kiedy coś mu się nie podobało, nazywał to po imieniu, mówił, że „biskup ma być jak pies" i szczekać wtedy, kiedy jego zdaniem dzieje się coś alarmującego – wspomina Michał Lewandowski, dziennikarz portalu deon.pl, autor rozmów z biskupem w poświęconym mu filmie dokumentalnym „Ojciec, czyli o Pieronku".
– Czasem mówił to, czego inni nie mieli odwagi mówić – opowiada z kolei kard. Kazimierz Nycz i dodaje, że biskup nie przejmował się głosami krytyki i po prostu robił swoje.
Tak rzeczywiście było. Robił swoje, a skomentować potrafił wszystko. Nawet sukcesy Adama Małysza w skokach narciarskich... W swoich, nierzadko ciętych, słowach nie oszczędzał współbraci w biskupstwie. Być może dlatego w 1998 roku, po upływie pięcioletniej kadencji, nie wybrali go ponownie na sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski (KEP). Wieść gminna niosła, że bardzo się wtedy obraził. Choć mało to prawdopodobne, bo urazy nie nosił w sobie specjalnie długo.
Walczył jak lew
Czy był politykiem? Przede wszystkim był pasterzem autentycznie zatroskanym o Kościół. Można wręcz powiedzieć, że w jakimś sensie wyprzedzał papieża Franciszka i na długo przed nim chadzał po peryferiach Kościoła, szukając tam zagubionych. Ale politykiem – w różnym rozumieniu tego słowa – bywał. Sam zresztą mówił, że nie ma możliwości odcinania się od polityki w sytuacji, gdy trzeba zabierać głos w sprawie zasad, którymi powinniśmy żyć. „Polityka jest częścią tego życia" – powtarzał i komentował.