Sprawa odszkodowania i zadośćuczynienia dla legendarnego opozycjonisty z czasów PRL, byłego senatora PiS Zbigniewa Romaszewskiego, wywołała na początku roku gorącą debatę publiczną. Sąd przyznał mu łącznie 240 tys. zł za krzywdy doznane od komunistycznych władz, ale prokuratura uznała, że kwota jest wygórowana i wniosła apelację.
26 czerwca miał ją rozpoznać skład, któremu przewodniczył sam szef wydziału karnego Sądu Apelacyjnego sędzia Jerzy Leder. Ale – jak dowiedziała się „Rz” – apelacja nagle została cofnięta. Prawo to dopuszcza, lecz takie sytuacje zdarzają się rzadko.
Na niecodzienny krok zdecydował się nie autor apelacji Stanisław Wieśniakowski z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, od lat specjalizujący się w sprawach odszkodowawczych, ale prokurator wyższego szczebla, który miał obsadzać wokandę – Danuta Drösler z Prokuratury Apelacyjnej. Wieśniakowski nie został o tym poinformowany.
Jak Drösler tłumaczy swoją decyzję? Uznała, że wyrok „nie jest dotknięty wadą bezwzględną i nie jest rażąco niesprawiedliwy”. – Sąd należycie uzasadnił, dlaczego przyznał w takiej wysokości rekompensatę doznanych szkód i krzywd. Pan Romaszewski siedział w więzieniu dwa lata, w warunkach izolacji przebywała jego żona i córka, z którymi nie miał kontaktu – mówi „Rz”.
Sprawa jest zamknięta, sąd pozostawił apelację bez rozpoznania.
Romaszewski siedział w więzieniu dwa lata – od 1982 do 1984 r., skazany na 4,5 roku w procesie twórców Radia „Solidarność”. Wyszedł dzięki amnestii.