Katastrofy naturalne związane ze zmianami klimatycznymi to duże wyzwanie także dla ubezpieczycieli. I tak pewnie było z tą niedawną powodzią na południu Polski. Jak pan ocenia to, jak branża ubezpieczeniowa się w tym odnalazła, jak sobie poradziła?
Katastrofy naturalne zdarzają się w dzisiejszych czasach coraz częściej. Huragany, cyklony, trąby powietrzne, powodzie nawiedzają różne części świata z coraz większą częstotliwością. Powódź na południu Polski nie była więc dla ubezpieczycieli wielkim zaskoczeniem. W momencie, kiedy wiedzieliśmy już, że ryzyko powodzi będzie się materializować, ubezpieczyciele podjęli działania w kierunku zwiększenia swoich sił w zagrożonych regionach. Zwiększyli liczbę pracowników, zaczęli uruchamiać call center związane z likwidacją spodziewanych szkód, na miejsce wysłali mobilne biura likwidacji i rzeczoznawców. Byli gotowi, zanim powódź się zaczęła. Oczywiście w chwili, gdy przychodzi wysoka woda, trzeba ludziom tłumaczyć, że mają słuchać służb porządkowych i przede wszystkim walczyć o swoje życie i zdrowie, a nie majątek. Dopiero w drugim etapie trzeba spojrzeć na majątek, a kolejny etap to likwidacja szkód, wypłacanie odszkodowań i pomaganie ludziom w uporządkowaniu sytuacji.
Macie już szacunki tego, ile ta powódź będzie kosztowała, ile odszkodowań trzeba będzie wypłacić?
Nie mamy takich szacunków dlatego, że w tej chwili zakłady ubezpieczeń są bardzo zajęte likwidacją szkód, w związku z tym nie dostajemy szczegółowych informacji na ten temat. Wiemy, że do tej pory ubezpieczyciele wypłacili zaliczki, kwoty bezsporne albo odszkodowania ponad 42,5 tys. właścicielom domów i mieszkań na południu kraju.
Czytaj więcej
Wielka woda dotknęła tysięcy gospodarstw. Większość zabudowań, blisko połowa maszyn i urządzeń rolniczych, a także część zwierząt objęta była polisami. Ubezpieczenia upraw to jednak rzadkość.
W mediach pojawiają się od czasu do czasu doniesienia o przypadkach, w których ubezpieczyciele bez zrozumienia czy też bez należnej atencji podchodzili do oceny szkód i sytuacji poszkodowanych. Przykładem miała być wypłata 100 tys. zł świadczenia przy zniszczeniu domu ubezpieczonego na 1 mln zł.
Ten przypadek był potężnym przekłamaniem. Firma ubezpieczeniowa już to wyjaśniała. Na milion złotych ubezpieczone były mury tego budynku i one na szczęście przetrwały. Oczywiście potrzebny jest solidny remont, ale to nie była szkoda całkowita. A wypłacona kwota była zaliczką, przede wszystkim na pierwsze prace remontowe, ostateczna kwota należnego odszkodowania była dopiero szacowana. To, że dom jest ubezpieczony na 1 mln zł, oznacza, że jego mury są ubezpieczone na milion – przy szkodzie całkowitej tyle zostanie wypłacone. Jeśli chodzi o wyposażenie tego domu, to ubezpieczone było ono na około 50 tys. zł, jak podawał ubezpieczyciel, i tu też w pierwszej kolejności wypłacono zaliczkę. Kwota bezsporna i zaliczka to pierwsza transza odszkodowania i nie oznacza zakończenia sprawy.
W kontekście powodzi, ale też znacznie wcześniej, pojawił się problem niedoubezpieczenia.
No cóż, ciągle mamy tendencję do zaniżania sumy ubezpieczenia i przy takich drastycznych szkodach jak ostatnia powódź jest to jeden z głównych problemów. Jeśli bowiem ubezpieczymy nasze mienie na zbyt niską kwotę, to oczywiście płacimy niższą składkę za polisę, ale później, w razie szkody, nie możemy oczekiwać, że ubezpieczyciel wypłaci nam odszkodowanie wyższe od sumy ubezpieczenia z tej polisy. W efekcie za to, co ubezpieczyciel wypłaci, nie da się odtworzyć zniszczonej nieruchomości, przywrócić jej do wcześniejszego stanu. Jeśli więc dom, który jest potencjalnie wart 2 mln zł, ubezpieczymy na 1 mln, to nie ma szansy, żebyśmy go odtworzyli czy odbudowali za sumę ubezpieczenia, którą sami zadeklarowaliśmy.