Fiasko wyprawy do Senegalu

„Tratwa Meduzy" Théodore'a Géricaulta, bezapelacyjnie arcydzieło sztuki światowej, przedstawia żałosny epizod z historii Francji, dramat, którego finał rozegrał się na morzu w lipcu 1816 roku.

Publikacja: 09.04.2020 17:51

Wśród czytelników „Rzeczpospolitej" z pewnością są tacy, którzy przy okazji zwiedzania Paryża odwiedzili Luwr. Podziwiali zapewne takie arcydzieła rzeźby i malarstwa światowego jak „Wenus z Milo", „Mona Lisa" Leonarda da Vinci czy „Gody w Kanie Galilejskiej" Paola Veronesego. W jednej z sal, eksponującej wielkoformatowe dzieła malarstwa francuskiego, można zobaczyć „Koronację Napoleona" Jacques'a-Louisa Davida, „Wolność wiodącą lud na barykady" Eugene'a Delacroix i „Tratwę Meduzy" Théodore'a Géricaulta – trzy monumentalne obrazy namalowane w okresie romantyzmu, w początkach dziewiętnastego wieku, stanowiące dumę konserwatorów Muzeum Luwru. Chciałbym zająć się jednym z tych arcydzieł, a mianowicie obrazem Géricaulta „Tratwa Meduzy". Nie będę oceniał artystycznych czy malarskich wartości dzieła, nie jestem w stanie tego zrobić. Skupię się na wątku historycznym, który przedstawia ten obraz.

Błędne decyzje na szczytach władzy

Ta morska katastrofa (z całym szacunkiem dla naszej narodowej dumy) przypisywana była ogromnemu chaosowi, jaki panował w administracji francuskiej za czasów restauracji Burbonów, a którego ewidentnym przykładem była nominacja niekompetentnego oficera na kapitana okrętu „Meduza". Ten piękny statek Marynarki Narodowej, zbudowany kilka lat wcześniej, wypłynął do Afryki z 250 pasażerami (cywilami i wojskowymi) na pokładzie. Towarzyszyło mu pięć innych okrętów marynarki wojennej ze 150 osobami na pokładach i potężnym ładunkiem. Cała ekspedycja – wymagająca olbrzymiej logistyki – miała na celu instalację francuskich kolonistów w Saint-Louis w Senegalu i na wyspie Gorée. Terytoria te Anglia zwróciła Francji dwa lata wcześniej na mocy traktatu paryskiego z maja 1814 roku. Chodziło więc o prestiż Francji, a zakończyło się wielkim fiaskiem. Pomijając brak kompetencji kapitana, winę za te błędne decyzje ponosiły władze marynarki wojennej, które świadomie powierzyły tak wielką odpowiedzialność, jaką była ekspedycja do Senegalu, niedoświadczonemu i mało zdolnemu kapitanowi. To minister marynarki wojennej, zapalony monarchista, chcąc zrobić na złość republikanom i bonapartystom, popełnił ten fatalny błąd.

Dramat „Meduzy", mimo że dużo mniej znany szerokiej publiczności niż obraz Géricaulta, który go przedstawia, świadczy o miernocie klasy politycznej rządzącej wtedy Francją. Władze robiły wszystko, aby ukryć przyczyny tej tragedii i zrzucić odpowiedzialność za nią na brak szczęścia i złe fatum. Arogancja i niezdolność przyznania się do błędów, często zarzucane Francuzom, nie znalazły jednak potwierdzenia, kiedy to w 1847 roku podczas wykładu w College de France wybitny historyk i gorący patriota Jules Michelet, mówiąc o tragedii „Meduzy", zadeklarował, że było to zatonięcie całej Francji. Przybliżmy więc tę historię, zakończoną haniebnym zatonięciem niemal całej wyprawy. Historycy znają owo zdarzenie bardzo dokładnie z opowiadań dwóch ocalałych rozbitków. Tak więc niepotrzebna śmierć 150 osób i olbrzymi skandal, który wstrząsnął całym krajem, stały się źródłem malarskiej inspiracji do jednego z najbardziej podziwianych płócien w Luwrze.

Zanim „Meduza" wypłynęła w morze

Francja od trzydziestu kilku lat była wtedy w stanie wrzenia politycznego, doświadczała wielu następstw rewolucji. Od 1789 roku niestabilność polityczna trwała w najlepsze. Żaden system (konwencja, terror, dyrektoriat, konsulat, cesarstwo), z następujących jeden po drugim, nie przetrwał dużej niż kilka lat. Między 1799 a 1814 rokiem Francja była rządzona twardą ręką przez Napoleona Bonapartego. Ogłoszony najpierw pierwszym konsulem, wkrótce stał się „cesarzem Francuzów" i 2 grudnia 1804 roku w katedrze Notre-Dame de Paris został koronowany. Namaszczony świętymi olejami przez papieża Piusa I jako Napoleon I, narzucał Francji nowy polityczny system – pierwsze cesarstwo, które trwało dziesięć lat. Kiedy w maju 1814 roku podpisany zostaje traktat paryski, nie jest to już ten sam wielki Napoleon I. Wyniszczony wojnami i klęskami swojej armii, jest już tylko cieniem dawnej świetności. Traktat paryski potwierdzał jego klęskę. Przegrywając z sześcioma monarchiami europejskimi, które zawiązały przeciwko niemu koalicję, Napoleon abdykuje i udaje się na wygnanie na wyspę Elbę, zostawiając kraj pod okupacją trzech wrogich armii – Austrii, Prus i Rosji. W 1814 roku według postanowień koalicji Francja na nowo staje się monarchią.

Brat zgilotynowanego w czasie rewolucji króla, Ludwik XVIII, powraca z wygnania wraz z wieloma arystokratami, którzy – ratując życie – również opuścili Francję. Kiedy król defiluje ulicami Paryża, ludność wiwatuje na jego cześć. Wiosną 1814 roku Ludwik XVIII zostaje królem odrestaurowanej monarchii Francji. Początkowo starał się przywrócić monarchię konstytucyjną – wyważoną i parlamentarną, opierającą się na prawach boskich – a także zachować pewne zdobycze rewolucji, jak na przykład zniesienie przywilejów.

Nadchodzi rok 1815 i epizod stu dni, który niweczy wszystko. Napoleon I powraca z wygnania na Elbie, znów wszczyna wojnę z armiami koalicji i po stu dniach walki ponosi sromotną klęskę pod Waterloo. W sierpniu 1815 roku nowo wybrani deputowani oddają władzę ultramonarchistom, przy których król Ludwik XVIII wydaje się bardzo liberalny. Przepełnieni nostalgią za czasami sprzed 1789 roku, ci tzw. ultrasi narzucają Francji reżim, w którym przewodzi chęć zemsty na republikanach i bonapartystach zajmujących wysokie stanowiska w administracji i w armii. Zdymisjonowani wysokiej rangi oficerowie zostają zastąpieni miernymi, mało doświadczonymi oficerami, których jedyną zasługą było arystokratyczne pochodzenie. Faworyzowanie swoich i postawa zamkniętej kasty doprowadziły w konsekwencji do dramatu „Meduzy". Zatonięcie statku było tylko i aż ilustracją tych zgubnych praktyk.

Przygotowania do kolonialnej ekspedycji

Dopiero w czerwcu 1816 roku „Meduza" razem z pięcioma innymi okrętami wypłynęła z portu La Rochelle w kierunku Senegalu. Traktat paryski, który zwracał Francji Senegal, obowiązywał już od dwóch lat, lecz przygotowania do wyprawy przeciągały się, dodatkowo zakłócone w 1815 roku przez polityczne zamieszanie wywołane powrotem Napoleona (sto dni). Marynarka Ludwika XVIII spieszyła się ze sfinalizowaniem ekspedycji w obawie przed zmianą stanowiska Anglii, która w negocjacjach traktatu okazała się nad wyraz przychylna Francji.

„Meduza", duży flagowiec, dowodzona była przez Jeana-Huguesa Duroya de Chaumareysa. Mimo nauki w szkole morskiej w czasach swojej młodości ten arystokrata należący do ultrasów spędził 15 lat na wygnaniu i nie miał do czynienia z nawigacją morską, nie posiadał więc żadnego doświadczenia w tej materii. Do Francji wracał razem z samym Ludwikiem XVIII i tylko dzięki pochodzeniu i znajomościom zdobył stanowisko kapitana pięknego statku „Meduza". Na pokładzie znaleźli się również pułkownik Julien-Désiré Schmaltz, którego król mianował gubernatorem kolonii w Senegalu, kilku wysokich rangą urzędników, robotnicy (murarze, piekarze, dekarze, rolnicy) z żonami i dziećmi, wreszcie około stu dawnych żołnierzy Bonapartego.

Pierwszy tydzień rejsu przebiegał bez niespodzianek. Pierwszy kilkugodzinny przystanek na Teneryfie (Wyspy Kanaryjskie) służył zakupom wina i owoców. Jeden z pasażerów zauważył (co opisał we wspomnieniach), że marynarze, którzy zeszli na ląd, byli bardzo mile witani przez mieszkanki wyspy, które zapraszały ich do nierządu w sobie tylko znany afrykański sposób. Według tego pasażera był to ewidentny przykład niższości Afrykanów i supremacji cywilizacji europejskiej. Po uzupełnieniu zapasów ruszono w drogę. Droga morska do Senegalu była w tych czasach dobrze znana i uważana za bezpieczną. Jedynym niebezpieczeństwem, które czyhało na marynarzy i które bezwarunkowo należało ominąć, była tzw. mielizna Arguin: znajdowała się na południe od brzegów Mauretanii, a jej wielkość zmieniała się wraz z przypływami i odpływami. Wicehrabia de Bouchage, ówczesny minister marynarki, wydał kapitanowi Chaumareysowi absolutny rozkaz ominięcia z daleka mielizny Arguin, co wiązało się ze zmianą kursu statków.

Kurs ku katastrofie

Chaumareys zignorował rozkaz ministra. Nie posłuchał także głosów swoich oficerów, znakomitych żeglarzy, którzy 2 lipca ostrzegali, że „Meduza" zmierza prosto na mieliznę. Kapitan pomylił się w swoich wyliczeniach o około 100 km, ale był zbyt dumny, aby się do tego przyznać. Ten oficer królewskiej marynarki, przekonany o absolutnej wyższości arystokracji, pogardzał wszystkimi, którzy do niej nie należeli. Dwaj oficerowie bonapartyści i dwaj republikanie, którzy poinformowali kapitana o błędzie, zostali całkowicie zignorowani. Chaumareys słuchał natomiast niejakiego Richeforta, monarchisty, a przede wszystkim oportunisty, robiącego interesy w Afryce, który zapewniał go, że jako „znawca kontynentu afrykańskiego" jest pewien dobrego kursu statków. Drugą osobą, która wpłynęła na kapitana negatywnie i utwierdziła go w przekonaniu o słuszności jego decyzji, był gubernator Schmaltz. Cierpiący na chorobę morską Schmaltz chciał jak najszybciej dotrzeć do Senegalu, do portu Saint-Louis. Żeby przypodobać się gubernatorowi, „Meduza" jako bardziej nowoczesny i szybszy statek opuściła inne już po przystanku na Wyspach Kanaryjskich. Nie zastosowano się również do decyzji ministra, który zalecił, żeby wszystkie okręty trzymały się razem.

Kiedy więc 4 lipca wieczorem wolniejsze okręty płynące za „Meduzą" włączyły semafory, aby zasygnalizować kapitanowi Chaumareysowi korektę kursu, ten zupełnie zignorował ich apele. Wkrótce statki trzymające się dobrego szlaku zupełnie straciły „Meduzę" z oczu. Po kilku godzinach rejsu „Meduza" utknęła na mieliźnie Arguin, około 50 km od wybrzeża Mauretanii. Żeby wyzwolić statek z mielizny, należało pozbyć się zbędnych ciężarów. Uniesienie okrętu o dwa metry, co pozwoliłoby mu na nowo popłynąć, było możliwe. Trzeba było tylko wyrzucić za burtę około 10 ton – tyle, ile ważyło 12 armat, transportowanych do Saint-Louis w celu wystrzelenia salw honorowych dla uświetnienia uroczystości. Chaumareys nie brał pod uwagę takiego rozwiązania, uważał pozbycie się armat za niegodne królewskiego oficera. Na pokładzie statku były również inne ciężkie ładunki, np. 15 ton mąki w olbrzymich workach. Ponieważ pozostawało jeszcze około dwóch dni rejsu, spokojnie można było wyrzucić worki mąki za burtę, nikt nie umarłby z tego powodu z głodu. Przeciwstawił się temu gubernator Schmaltz, który w sekrecie planował sprzedać mąkę w Saint-Louis i zasilić własną kieszeń uzyskanymi w ten sposób pieniędzmi. Te dwie błędne decyzje skończyły się dla statku fatalnie.

Pozostający na mieliźnie i szargany coraz większymi falami okręt nie wytrzymał – kadłub pękł i woda zaczęła pomału wlewać się do środka. Przerażony kapitan Chaumareys nie był już w stanie podjąć jakiejkolwiek decyzji. To gubernator Schmaltz zorganizował opuszczenie statku. Zanim rozbitkowie wsiedli do szalup, zbudowali naprędce tratwę (7 na 5 metrów), która miała pomieścić ładunek wody pitnej, wina, prochu i broni. Szalupy z ludźmi miały ciągnąć tratwę aż do wybrzeży Afryki. Okazało się jednak, że aż trzy z dostępnych na statku łodzi były niesprawne ze względu na brak konserwacji. Brakowało więc miejsc dla wszystkich rozbitków. Schmaltz zadecydował o pierwszeństwie kobiet i dzieci, a w następnej kolejności pasażerów pierwszej klasy, kapitana i oficerów wysokich rangą.

Schmaltz, mimo powagi sytuacji, nie zrezygnował z ceremonialnego opuszczenia statku. Został zniesiony z honorami należnymi gubernatorowi – siedząc w fotelu. Całej reszcie ludzi, dla których zabrakło miejsca w szalupach, pozostała tylko tratwa. Ci, którzy płynęli łodziami, po kilku dniach dotarli do wybrzeża Senegalu, niektórzy bezpośrednio do Saint-Louis, gdzie czekały już na nich statki towarzyszące w tym rejsie „Meduzie", inni – idąc kilka dni pieszo wzdłuż wybrzeża.

Koszmar rozbitków na tratwie

Dla 150 osób, którym zabrakło szczęścia, jedynym wyjściem z sytuacji została tratwa, mająca pierwotnie służyć wyłącznie do transportu ładunku. Wśród tych 150 ludzi było około stu zwykłych żołnierzy, którym przed wejściem na tratwę zarekwirowano broń (jedynie podoficerowie mogli zatrzymać strzelby i szable). Bardzo szybko rozbitkowie przekonali się, że liny, którymi miała być ciągnięta tratwa zostały – zapewne celowo – przecięte. Tratwa „Meduzy" zaczęła dryfować w sobie tylko znanym kierunku. Dla ludzi na tratwie zaczął się 12-dniowy koszmar, prawdziwe zejście do piekieł. Ciężar ludzi powodował, że tratwa zaczęła tonąć, woda podniosła się o pół metra i ci, którzy znajdowali się na brzegu tratwy, wpadali do wody i tonęli. Inni ginęli z rąk małej grupy podoficerów, którzy jako jedyni mieli broń. Podoficerowie siedzieli na beczkach wody i wina umieszczonych na środku tratwy. Sądzili oni, że osoby, które tonęły, zmniejszały ciężar tratwy, a tym samym (aż wstyd przyznać) zwiększały ich szanse na przeżycie.

Brak jedzenia i wody, palące afrykańskie słońce i beznadziejność całej sytuacji doprowadziły ludzi do szału. Zaczęli się nawzajem zabijać. Po czterech dniach tego nieludzkiego koszmaru niemożliwe stało się możliwe: ludzie zaczęli jeść swoich zmarłych towarzyszy niedoli. Znajdujący się na tratwie lekarz chirurg Savigny (który, żeby pomagać ludziom, sam postanowił dokończyć podróż do Senegalu na tratwie) pokazywał, jak kroić kawałki mięsa ludzkiego i jak smażyć je na słońcu, aby było ono bardziej strawne... Ten kanibalizm pokazuje, że na tratwie rozpętało się prawdziwe piekło.

Po 12 dniach dryfowania, kiedy na horyzoncie pojawiły się żagle okrętu „Argus", który wypłynął z pomocą rozbitkom (to ten moment uwiecznił Géricault na swoim obrazie), na tratwie pozostało zaledwie kilkanaście żywych istot – wychudzonych i otępiałych, ledwie przypominających ludzi. Dwóch ocalałych bezpośrednich świadków tragedii – inżynier Corréard i wyżej wspomniany lekarz chirurg Savigny – dokładnie zrelacjonowało przebieg dramatu, jaki rozegrał się na tratwie „Meduzy". Lekarz Savigny po powrocie do Francji zredagował raport dla ministra marynarki. Ten tajny raport został przechwycony przez prefekta paryskiej policji, niejakiego Éliego Decazesa, który wręcz nienawidził ministra, zagorzałego monarchisty. W sekrecie udostępnił on raport „Journal des Débats", który opublikował go, nie pomijając najdrobniejszych drastycznych szczegółów, i tym samym wywołał oburzenie w całym kraju. Progresywna grupa społeczeństwa (dziś powiedzielibyśmy lewica) wypomniała ultramonarchistom skandaliczne zachowanie, ich pogardę i brak kompetencji. Ubolewała również nad faktem kanibalizmu popełnionego przez „dobrych" chrześcijan, którzy notabene mieli zaprowadzić cywilizację na kontynencie afrykańskim. Wkrótce odbył się proces kapitana Chaumareysa – został on zdegradowany i skazany na trzy lata więzienia.

Na podstawie raportu powstała wkrótce książka napisana przez lekarza Savigny'ego i jego współtowarzysza niedoli – Corréarda. I to ta książka i opisana w niej historia zainspirowały młodego malarza Géricaulta (ur. w 1791 roku) do stworzenia obrazu. W roku 1819, podczas corocznej wystawy salonu Luwru, po wytężonej, ciężkiej pracy twórczej przedstawił publiczności płótno o wymiarach 716 na 419 cm zatytułowane „Tratwa Meduzy". To olbrzymie w swoich rozmiarach arcydzieło malarstwa powstało po mrówczej pracy dokumentacyjnej. Malarz odtworzył w swojej pracowni tratwę (zbudował ją stolarz, który podróżował w 1816 roku na statku „Meduza"). Géricault zamknął się również na wiele dni w kostnicy szpitali paryskich, aby móc lepiej odtworzyć na obrazie ciała zmarłych. Tygodniami nie wychodził ze swojej pracowni, zbierał części ciał zmarłych. Pozostające w zamknięciu przez wiele dni szczątki ludzkie wywoływały trudny do zniesienia fetor. Krytycy na wystawie salonu Luwru nie byli jednogłośni, nie wszyscy chwalili młodego malarza, ale król Ludwik XVIII dostrzegł wartość tego arcydzieła i skomplementował je słowami: „Panie Géricault, bezwzględnie ta katastrofa nie jest pańska".

Wśród czytelników „Rzeczpospolitej" z pewnością są tacy, którzy przy okazji zwiedzania Paryża odwiedzili Luwr. Podziwiali zapewne takie arcydzieła rzeźby i malarstwa światowego jak „Wenus z Milo", „Mona Lisa" Leonarda da Vinci czy „Gody w Kanie Galilejskiej" Paola Veronesego. W jednej z sal, eksponującej wielkoformatowe dzieła malarstwa francuskiego, można zobaczyć „Koronację Napoleona" Jacques'a-Louisa Davida, „Wolność wiodącą lud na barykady" Eugene'a Delacroix i „Tratwę Meduzy" Théodore'a Géricaulta – trzy monumentalne obrazy namalowane w okresie romantyzmu, w początkach dziewiętnastego wieku, stanowiące dumę konserwatorów Muzeum Luwru. Chciałbym zająć się jednym z tych arcydzieł, a mianowicie obrazem Géricaulta „Tratwa Meduzy". Nie będę oceniał artystycznych czy malarskich wartości dzieła, nie jestem w stanie tego zrobić. Skupię się na wątku historycznym, który przedstawia ten obraz.

Pozostało 95% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1003
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1002
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1001
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1000
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 999