Sulejman Soylu, minister spraw wewnętrznych Turcji, twierdzi, że greccy żołnierze patrolujący granicę w okolicy miejscowości Kastanies oddali strzały z ostrej amunicji, raniąc sześciu mężczyzn, którzy próbowali przedostać się na drugą stronę. Jeden z nich, trafiony w klatkę piersiową, miał kilka godzin później umrzeć w tureckim szpitalu.
Obecni w tym miejscu dziennikarze przyznają, że słyszeli „coś w rodzaju" strzałów. Widzieli także nadjeżdżającą po stronie tureckiej karetkę. Rzecznik greckiego rządu Stelios Petsas stanowczo natomiast zaprzecza, jakoby kiedykolwiek użyto ostrej amunicji.
– Turecka strona tworzy i rozprowadza fake newsy – podkreśla.
Jednym głosem
Nie ulega natomiast wątpliwości, że konserwatywny rząd Kiriakosa Mitsotakisa w obliczu nowej fali imigracji przyjął zupełnie inną taktykę niż jego lewicowy poprzednik Aleksis Cipras. Pięć lat temu Grecja zasadniczo nie stawiała oporu, gdy nawet kilkanaście tysięcy imigrantów dziennie docierało na wyspy Morza Egejskiego. Przeciwnie, greckie władze uruchamiały promy, aby przewieźć imigrantów na ląd i stąd skierować ich na „szlak bałkański" ku Niemcom i zachodniej Europie.
Tym razem, gdy 29 lutego prezydent Recep Erdogan ogłosił „otwarcie granic" Turcji dla uchodźców, którzy chcieliby przedostać się do Europy, grecki rząd natychmiast wysłał wojsko, by pomóc straży granicznej powstrzymać nadchodzącą ludzką falę. Dziennikarze sygnalizują, że przy tej okazji wielokrotnie użyto gazów łzawiących, granatów hukowych i kul gumowych. Jednocześnie, razem zresztą z Węgrami, Grecja wstrzymała na miesiąc przyjmowanie wniosków o azyl (w przypadku Budapesztu powodem ma być zagrożenie koronawirusem).