Komisje wyborcze od dawna zapowiadały, że w kluczowych stanach, takich jak m.in.: Pensylwania, Nevada, Karolina Północna czy Georgia, zajmie dłużej niż zazwyczaj ze względu na rekordową liczbę głosów korespondencyjnych. Jeszcze w drugim dniu po wyborach Amerykanie nie wiedzieli, kto na kolejne cztery lata zasiądzie w Białym Domu.
W środę orzeczono zwycięstwo Joe Bidena w Wisconsin i Michigan, dwóch ważnych stanach tzw. demokratycznej ściany, którą cztery lata temu skruszył Donald Trump niewielką liczbą głosów elektorskich, wygrywając z Hillary Clinton i populistycznym przesłaniem zyskując poparcie tamtejszej białej klasy robotniczej.
Środowe zwycięstwa dały demokratycznemu kandydatowi 264 głosów elektorskich, według agencji prasowej Associated Press, pozostawiając prezydenta Trumpa z 214 głosami. – Biden coraz bliżej zwycięstwa – brzmiał w czwartek główny tytuł w Associated Press. Do 270 głosów, które oznaczają wygraną w wyborach prezydenckich, potrzeba mu było zaledwie jednego stanu, Wystarczyłoby mu zwycięstwo w Nevadzie, oferującej niewielką liczbę 6 głosów elektorskich. Tam Biden prowadził bardzo niewielką liczbą głosów. Donald Trump natomiast miał przewagę w Karolinie Północnej, Georgii i Pensylwanii. Jednak w miarę liczenia głosów korespondencyjnych w środę wieczorem zaczęły się zacieśniać różnice w głosach w tych stanach oraz w Arizonie, w której zwycięstwo wcześniej przypisano Joe Bidenowi. W czwartek rano nie wykluczano zwycięstwa Bidena np. w Pensylwanii czy Georgii, a kampania Trumpa zaczęła mieć nadzieję na przejęcie Arizony. Amerykanów czekał kolejny dzień analizowania mapy kraju w rozważaniu przeróżnych dróg do zwycięstwa swoich faworytów.
Prezydent wszystkich
– Będę rządził jako prezydent Amerykanów. Nie będzie czerwonych i niebieskich stanów, jeżeli wygram. Tylko Stany Zjednoczone – powiedział Joe Biden w środowym wystąpieniu. – Władza nie może być przejęta lub narzucona. Pochodzi od ludzi i to ich wola decyduje o tym, kto będzie prezydentem Stanów Zjednoczonych – mówił Biden w wieczornym wystąpieniu. Kontrastowało się z retoryką Donalda Trumpa, który za pomocą Twittera przypisywał sobie zwycięstwa w stanach, gdzie liczenie głosów jeszcze trwało, i teoriami spiskowymi tłumaczył prowadzenie demokratycznego kandydata w innych stanach. Kampania Trumpa złożyła wnioski sądowe o zatrzymanie przeliczania głosów w Michigan, Pensylwanii i Georgii, argumentując, że obserwatorzy mieli ograniczony dostęp do komisji wyborczych. Zgłoszono też wniosek o przeliczenie głosów w Wisconsin, gdzie przewaga Bidena wynosiła 0,6 procent.
O ile zwycięstwo Joe Bidena w Michigan i Wisconsin to ulga dla Partii Demokratycznej, która przez cztery lata przeżywała niespodziewaną porażkę ich kandydatki w 2016 r., o tyle przegrana na Florydzie daje tej partii po raz kolejny wiele do myślenia. W tym stanie zwycięzca zawsze do końca jest wielką niewiadomą. Jak się okazuje, Joe Biden nie podbił serc licznie obecnych tam Latynosów, którzy stanowią 20 procent wszystkich wyborców na Florydzie. Szczególnie mało poparcia uzyskał on od Amerykanów kubańskiego i wenezuelskiego pochodzenia, do których trafiło przesłanie Donalda Trump, straszącego ich socjalizmem i komunizmem w przypadku wygranej Bidena. – Najwyraźniej Biden nie był w stanie zjednać sobie elektoratu na Florydzie. Trump potrafił wywołać w nich entuzjazm – mówią komentatorzy, dodając, że Trump, który uważa Florydę za swój drugi dom, wcześniej zaczął tam kampanię, od początku starając się dotrzeć do latynoskiej społeczności. Biden natomiast czekał na nominację, a w międzyczasie w docieraniu do wyborców przeszkodziła mu pandemia.