Funkcjonariusze wydziałów prewencji buntują się przeciwko ściąganiu ich do Warszawy do zabezpieczania demonstracji. Czara goryczy przelała się po tzw. Marszu o Wolność w ubiegłym tygodniu. Był to protest przeciwników obostrzeń, uczestniczyło w nim kilkaset osób. Kiedy policjanci zażądali rozejścia się, rzucano w nich petardy oraz kamienie – w efekcie doszło do szarpaniny z funkcjonariuszami, którzy użyli pałek i gazu. Dwóch poszkodowanych funkcjonariuszy trafiło do szpitala.
Po powrocie policjanci z prewencji jednego z największych garnizonów zastrzegli przełożonemu, że już więcej do stolicy na tłumienie protestów nie pojadą. A jeśli ich wyznaczy, masowo pójdą na L4.
– To inicjatywa oddolna chłopaków z oddziałów prewencji w całej Polsce – mówi nam nasz informator ze służb mundurowych. Bunt wynikać ma także z gorszego traktowania policjantów przyjezdnych w stosunku do tych z prewencji z Warszawy – chodzi o miejsca zakwaterowania czy wyznaczania przerwy.
Stołeczna policja ma dziś ogromne wakaty, dlatego nie jest w stanie własnymi siłami obstawiać demonstracji – ma blisko 1300 nieobsadzonych etatów. Dla porównania w całym kraju wakatów jest ok. 6 tys. Jeżeli odliczyć policjantów chorych na covid, na kwarantannie i zwolnieniach lekarskich, to może się okazać, że brakuje nawet jednej trzeciej składu.
– Docierają do nas sygnały, że ściągani są nawet policjanci z tzw. rezerwy prewencji, z jednostek powiatowych, którzy zajmują się patrolowaniem ulic. Są teraz zabierani do wyjazdów na protesty, choć nie są do tego przygotowani – mówi Wiesław Szczepański, poseł Lewicy i szef sejmowej komisji administracji i spraw wewnętrznych.