Pomimo fali zwolnień grupowych zapowiedzianych w tym roku przez ponad setkę firm, nie grozi nam wyraźny wzrost bezrobocia – dowodzi ogłoszone ostatnio badanie GUS, który po raz kolejny sprawdził zapotrzebowanie na pracowników według zawodów. Okazało się, że – niezależnie od kategorii zawodowej i regionu kraju – zwalniane osoby nie powinny mieć w tym roku problemów ze znalezieniem nowej pracy. Wszędzie widać przewagę planowanych przyjęć nad zwolnieniami.
Siła rynku pracy
Badanie GUS, które w I kwartale br. objęło bardzo szeroką grupę pracodawców (zatrudniających co najmniej jedną osobę), dowodzi, że od kwietnia do grudnia br. zamierzali oni zatrudnić 525,5 tysiąca pracowników. Z kolei przewidywane w tym czasie zwolnienia miały objąć niespełna 130 tysięcy osób.
Czytaj więcej
Czarne scenariusze dla rynku pracy są mocno przesadzone, wręcz nieprawdziwe. Zapotrzebowanie na pracowników jest znacznie wyższe niż planowane redukcje zatrudnienia. A będzie jeszcze rosnąć.
– To dobitnie pokazuje, że budowane lęki o psucie się koniunktury na rynku pracy, ze względu na uruchamiane procedury zwolnień grupowych w dużych i średnich firmach, nie mają poparcia w danych – podkreśla w komentarzu dla „Rzeczpospolitej” Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Nie tylko on uważa, że wyraźna przewaga zapowiadanych przyjęć pracowników nad zwolnieniami to kolejny argument wskazujący na siłę polskiego rynku pracy. Potwierdza ją także jeden z najniższych w Unii Europejskiej wskaźników bezrobocia i szybki wzrost wynagrodzeń. – Według OECD płace realne (po uwzględnieniu inflacji) od pandemii Covid-19 rosły w Polsce niemal najszybciej na świecie – przypomina Kubisiak. Ubocznym efektem tej poprawy są rosnące koszty pracy, będące od dłuższego czasu najczęściej wskazywaną barierą w działalności przedsiębiorstw – w sierpniowym badaniu PIE narzekało na nie 72 proc. firm.