Bogusław Chrabota: Lewico, na bojkocie nic nie zyskasz

Lewica nie jest potęgą jak za Kwaśniewskiego i Millera. Na jej czele stoją politycy - z całym dla nich szacunkiem - nie bardzo charyzmatyczni.

Aktualizacja: 23.04.2020 21:54 Publikacja: 22.04.2020 19:38

Kandydat Lewicy na prezydenta Robert Biedroń i szef SLD Włodzimierz Czarzasty

Kandydat Lewicy na prezydenta Robert Biedroń i szef SLD Włodzimierz Czarzasty

Foto: Fotorzepa/ Marian Zubrzycki

Włodzimierz Czarzasty ma niewątpliwie doświadczenie i rachityczne struktury, ale niewiele więcej. Robert Biedroń przegrał swoją szansę, oszukując wyborców w sprawie złożenia mandatu eurodeputowanego. A Adrian Zandberg? Wciąż bardziej straszy lewicowym radykalizmem, niż rozbudowuje swój potencjał.

Ten tercet z pewnością władzy w Polsce nie przejmie; lewica z nim na czele to wciąż nie więcej niż 12–15 proc. wyborców. A jednak to właśnie od niej zależy przyszłość polskiej polityki. Chodzi o nic innego, tylko o rozgrywkę, której podjął się Jarosław Gowin. I nie ma znaczenia, czy poszukuje się w niej konsensusu w sprawie zmian konstytucyjnych, czy innego rozwiązania. Wypracowaną ostateczną propozycją może być dopiero wynik tej gry.

Rola byłego wicepremiera i jego sprzeciw wobec majowych wyborów ustawiają go jako obrotowego na politycznej scenie, a wynik tej rozgrywki może się okazać kryterium „być albo nie być” dla przyszłości zjednoczonej prawicy. Spójrzmy na to od strony opozycji, na początek na jej najmocniejszego udziałowca. Po rozmowach Borysa Budki (załóżmy przez chwilę, że jego mandat w PO jest dostatecznie mocny) z Gowinem i po wywiadzie dla „GW” można wnosić, że już doszło do zadzierzgnięcia jakiejś nici porozumienia. Po raz pierwszy od lat opozycja rozmawia z przedstawicielem rządzącej koalicji i to negocjując scenariusz, który może się okazać rozłamowy dla Prawa i Sprawiedliwości. Negocjacje trwają, położone na stole propozycje się różnią, zarówno w sensie scenariusza zmiany, jak i terminów, ale oznaczają, że gra o przełamanie monopolu dyktatu PiS na polskiej scenie politycznej już się zaczęła. I to gra na poważnie.

Niewątpliwie wagę tej gry docenia Władysław Kosiniak-Kamysz, jeśli oczywiście zachował jeszcze przytomność umysłu i nie przygniotła go wizja własnej prezydentury (JG to dla niego konkurent wagi ciężkiej). Efektem musi być w takiej sytuacji dołączenie do stołu, przy którym usiedli już Gowin i Budka. Kosiniak-Kamysz nie może sobie pozwolić na wyłączenie z realnej polityki.

Co w efekcie potencjalnego porozumienia o przesunięciu wyborów, w zgodzie z którymś ze scenariuszy, zyskuje KO, co PSL? W krótkiej perspektywie KO zyskuje odsunięcie wyborów, które mogłyby stać się dla słabnącej partii tragedią. Nędzny wynik MKB byłby nie tylko dowodem na nieudolność kampanii i słabnący potencjał kandydatki, ale również polityczną klęskę Budki i jego ekipy. W PO mogłaby się w ślad za tym pojawić refleksja, że wymiana Schetyny na Budkę była fundamentalnym błędem. Odsunięcie wyborów to dla PO szansa na konsolidację, wzmocnienie, przemyślenie pomysłu na kampanię, a może nawet zmiana kandydatki.

Inaczej PSL. Tu widać erupcję wody sodowej. WKK już się czuje prezydentem, w czym upewnia go najbliższe otoczenie. Nic bardziej mylnego, szansę wyboru prezesa PSL może dać tylko silna KO i jej zmobilizowany elektorat, a na to nie można liczyć. WKK więc prezydentem nie zostanie, natomiast w przypadku dezintegracji Zjednoczonej Prawicy mógłby trafić na krzesło wicepremiera. Gdyby doszło do przyspieszonych wyborów, PSL mógłby się obłowić na elektoracie osłabionej partii Kaczyńskiego. I dlatego PSL powinien siąść do stołu z Gowinem.

Konfederacja? To zagadka. Ta partia też bardzo zyska w kolejnych wyborach w walce o radykalny elektorat po PiS. No i na koniec Lewica. Chyba wszystko w jej rękach. Oczywiście dotyk dłoni Jarosława Gowina musi budzić przynajmniej u kilku jej liderów odruch obrzydzenia. Ale, co ich czeka, jeśli PiS wbrew wszystkim i wszystkiemu przeprowadzi swoje wybory i od połowy roku będzie miało Sejm i prezydenta?

Czy perspektywa załamania się tak skonsolidowanego układu jest prawdopodobna? Czy Lewica naprawdę wierzy, że jej wściekły elektorat wyjdzie na ulice, obali rząd i odda lejce historii w ręce Czarzastego, Biedronia i Zandberga?

To już czyste political fiction rodem z Disneya. PiS, choć chwilowo słaby i wykrwawiający się w walce z pandemią, wciąż ma realne poparcie w elektoracie. Prawdziwe, a nie symboliczne jak lewica. I najważniejsze pytanie, jakie muszą sobie zadać panowie z tercetu. Czy potencjalne kolejne trzy i pół roku do kolejnych wyborów parlamentarnych to czas, który zdołają przetrwać na swych stołkach? Czy nie zmiotą ich walki frakcyjne, napór młodych wilków, powstanie nowych formacji itd., itp.? Gdyby byli Kwaśniewskim i Millerem do społu – mieliby szanse przetrwania. Ale nie są. Historia może ich bez uprzedzenia wyrzucić za burtę. Chyba że siądą do stolika (także z Gowinem) i będą próbowali zmienić główny nurt dziejów. Nicnierobienie, czyli bojkot, nie przyniesie im żadnych fruktów.

Włodzimierz Czarzasty ma niewątpliwie doświadczenie i rachityczne struktury, ale niewiele więcej. Robert Biedroń przegrał swoją szansę, oszukując wyborców w sprawie złożenia mandatu eurodeputowanego. A Adrian Zandberg? Wciąż bardziej straszy lewicowym radykalizmem, niż rozbudowuje swój potencjał.

Ten tercet z pewnością władzy w Polsce nie przejmie; lewica z nim na czele to wciąż nie więcej niż 12–15 proc. wyborców. A jednak to właśnie od niej zależy przyszłość polskiej polityki. Chodzi o nic innego, tylko o rozgrywkę, której podjął się Jarosław Gowin. I nie ma znaczenia, czy poszukuje się w niej konsensusu w sprawie zmian konstytucyjnych, czy innego rozwiązania. Wypracowaną ostateczną propozycją może być dopiero wynik tej gry.

Pozostało 85% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki