Włodzimierz Czarzasty ma niewątpliwie doświadczenie i rachityczne struktury, ale niewiele więcej. Robert Biedroń przegrał swoją szansę, oszukując wyborców w sprawie złożenia mandatu eurodeputowanego. A Adrian Zandberg? Wciąż bardziej straszy lewicowym radykalizmem, niż rozbudowuje swój potencjał.
Ten tercet z pewnością władzy w Polsce nie przejmie; lewica z nim na czele to wciąż nie więcej niż 12–15 proc. wyborców. A jednak to właśnie od niej zależy przyszłość polskiej polityki. Chodzi o nic innego, tylko o rozgrywkę, której podjął się Jarosław Gowin. I nie ma znaczenia, czy poszukuje się w niej konsensusu w sprawie zmian konstytucyjnych, czy innego rozwiązania. Wypracowaną ostateczną propozycją może być dopiero wynik tej gry.
Rola byłego wicepremiera i jego sprzeciw wobec majowych wyborów ustawiają go jako obrotowego na politycznej scenie, a wynik tej rozgrywki może się okazać kryterium „być albo nie być” dla przyszłości zjednoczonej prawicy. Spójrzmy na to od strony opozycji, na początek na jej najmocniejszego udziałowca. Po rozmowach Borysa Budki (załóżmy przez chwilę, że jego mandat w PO jest dostatecznie mocny) z Gowinem i po wywiadzie dla „GW” można wnosić, że już doszło do zadzierzgnięcia jakiejś nici porozumienia. Po raz pierwszy od lat opozycja rozmawia z przedstawicielem rządzącej koalicji i to negocjując scenariusz, który może się okazać rozłamowy dla Prawa i Sprawiedliwości. Negocjacje trwają, położone na stole propozycje się różnią, zarówno w sensie scenariusza zmiany, jak i terminów, ale oznaczają, że gra o przełamanie monopolu dyktatu PiS na polskiej scenie politycznej już się zaczęła. I to gra na poważnie.
Niewątpliwie wagę tej gry docenia Władysław Kosiniak-Kamysz, jeśli oczywiście zachował jeszcze przytomność umysłu i nie przygniotła go wizja własnej prezydentury (JG to dla niego konkurent wagi ciężkiej). Efektem musi być w takiej sytuacji dołączenie do stołu, przy którym usiedli już Gowin i Budka. Kosiniak-Kamysz nie może sobie pozwolić na wyłączenie z realnej polityki.
Co w efekcie potencjalnego porozumienia o przesunięciu wyborów, w zgodzie z którymś ze scenariuszy, zyskuje KO, co PSL? W krótkiej perspektywie KO zyskuje odsunięcie wyborów, które mogłyby stać się dla słabnącej partii tragedią. Nędzny wynik MKB byłby nie tylko dowodem na nieudolność kampanii i słabnący potencjał kandydatki, ale również polityczną klęskę Budki i jego ekipy. W PO mogłaby się w ślad za tym pojawić refleksja, że wymiana Schetyny na Budkę była fundamentalnym błędem. Odsunięcie wyborów to dla PO szansa na konsolidację, wzmocnienie, przemyślenie pomysłu na kampanię, a może nawet zmiana kandydatki.