Wszystko wskazuje na to, że stoimy w obliczu kolejnego ostrego ataku koronawirusa. To dzieje się już, na naszych oczach. Nie tylko w Polsce. Czy dzięki wcześniejszym doświadczeniom z pandemią jesteśmy teraz mądrzejsi?
Na ulicach, w sklepach i restauracjach panuje dość przerażająca beztroska. W dużych miastach odbywają się koncerty, imprezy w klubach, wielkie wesela, zawody sportowe i inne zgromadzenia. Najgorsze nie jest jednak to, że się odbywają, tylko to, że reguły, zgodnie z którymi jest to możliwe, są całkowicie niejasne. I wygląda na to, że „swoje" wyrwał tylko ten, czyje interesy wydały się rządzącym ważniejsze.
Kto? Choćby branża weselna. Od samego początku likwidowania obostrzeń epidemiolodzy i lekarze przestrzegali, że dopuszczenie do tego, by 150 osób w warunkach mocno alkoholowych obcowało ze sobą tanecznie i kordialnie obściskiwało się z radości, że powstaje nowa komórka społeczna, jest groźnym absurdem. Czy naprawdę warto wyprawiać huczne wesele za cenę ryzyka utraty życia przez babcię czy wujka?
Dziś minister zdrowia Adam Niedzielski ze smutną miną komunikuje, że wesela stały się wylęgarnią wirusa. Ktoś się jeszcze temu dziwi? Dlaczego zmniejszamy liczbę osób, które mogą uczestniczyć w takim weselnym zgromadzeniu i różnicujemy ją w zależności od powiatu, dopiero teraz, kiedy jest prawie 2000 zachorowań?
Żeby przedsiębiorców nie trzeba było znów zwalniać z ZUS i płacić postojowego? To może lepiej powiedzieć o tym szczerze i głośno?