Wypowiedź prezydenta Andrzeja Dudy o gotowości przyjęcia na terytorium Polski broni nuklearnej miała prawo zelektryzować naszą opinię publiczną. Choćby dlatego, że zgodnie z konstytucją to nie prezydent, lecz rząd prowadzi politykę obronną. A ze strony rządu nie pojawiały się wcześniej żadne sygnały świadczące o przygotowaniach do takiego kroku. To jest sprawa o największym ciężarze gatunkowym, więc nie obyłoby się zapewne bez nawet nieformalnych konsultacji ze środowiskami eksperckimi, nie mówiąc już o konsultacjach w obrębie głównych sił politycznych w Polsce. A przecież prezydent reprezentuje przeciwny rządowi obóz polityczny i już nieraz dawał dowody swojej do niego niechęci, a nawet zachowań dywersyjnych wobec działań rządu. Zatem tę wypowiedź można byłoby potraktować jako podrzucenie rządowi kukułczego jaja (albo lepiej: gorącego kartofla), aby móc się potem przyglądać, co rząd z tym zrobi i mieć pretekst do złośliwych, nieprzyjaznych komentarzy. Można byłoby, gdyby nie – powtarzam – ciężar gatunkowy sprawy.
Od kiedy trwa dyskusja na temat broni nuklearnej w Polsce?
Zarazem trzeba przypomnieć, że jest to kolejne podejście do tematu nuklearyzacji Polski w ostatnich latach. Może więc forma, w jakiej to się stało, nie jest poważna, ale już sam problem jak najbardziej tak. Dyskusja i różnej kategorii wypowiedzi na ten temat mają od pewnego czasu miejsce na różnych poziomach i w różnych kręgach, także nieformalnych. Za początek tej dyskusji można uznać znaną wypowiedź wiceministra obrony Tomasza Szatkowskiego z grudnia 2015 r. i rezonans, jaki wywołała. Najdalej idące, choć słabiej i rzadziej artykułowane głosy rozważają zbudowanie przez Polskę niewielkiego, lecz samodzielnego odstraszającego potencjału nuklearnego. Propozycje dominujące zakładają włączenie Polski do sojuszniczego, w istocie amerykańskiego programu Nuclear Sharing. Tego również dotyczy zgłoszony ostatnio pomysł prezydenta Dudy. Głosy pośrednie postulują, aby w ramach Nuclear Sharing Polska mogła sama decydować o użyciu broni nuklearnej w razie jakiejś formy agresji ze strony Rosji czy Białorusi.
Dziś jedyną i najlepszą odpowiedzią na pogróżki Moskwy i mniej lub mocniej uprawnione obawy przed jej wrogimi zachowaniami wobec naszej części Europy jest ochrona polskiego nieba. A to trzeba robić z wykorzystaniem narodowych i sojuszniczych (w tym europejskich) środków obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej
Inspiracją dla tych pomysłów jest, po pierwsze, przykład Ukrainy, która się wyzbyła potencjału nuklearnego pozostającego na jej terytorium w spadku po ZSRR. Przecież, powiada się nierzadko, gdyby Ukraina sobie ten potencjał zatrzymała, to Rosja nigdy by na nią nie napadła. Po drugie, jest to niewiara w gwarancje amerykańskie. Stany Zjednoczone, uważają niektórzy, także poważni uczestnicy takich rozmów, w razie zagrożenia bezpośrednim nuklearnym starciem z Rosją, poświęciłyby nas na ołtarzu swego bezpieczeństwa. To są jednak słabo weryfikowalne hipotezy. Dzisiaj ważniejsze jest to, co dzieje się na wschodzie Europy, chodzi zwłaszcza o rosyjskie pogróżki posłużenia się bronią nuklearną w wojnie z Ukrainą.
Czytaj więcej
O broni nuklearnej i bombie atomowej dla Polski lepiej nie mówić, a już na pewno nie inicjować publicznej dyskusji na ten temat. To po prostu szkodzi naszym narodowym interesom. Ufam, że ta linia polskiego MSZ zostanie utrzymana.