Pierwsze miesiące nowego roku pokazały, że czeka nas maraton kampanii wyborczej w tempie iście sprinterskim. Kto nie wytrzyma tempa najbliższych miesięcy, wypadnie ze stawki.
Prawo i Sprawiedliwość jest przygotowane najlepiej. Przez osiem ostatnich lat trenowali solidnie, aby tuż przed startem kampanii wyborczej mieć w ręku wszystkie najsilniejsze karty z talii. Są tym starym bokserem, który z pozoru wydaje się nieruchawy i ledwo żywy, ale kiedy uderza prawym (i sprawiedliwym) podbródkowym, nie ma czego zbierać z oponenta. Tym bardziej że sędzia, większość widowni i media są po stronie starego wyjadacza. Głosy o śmierci obozu władzy słyszymy z podobną regularnością, jak obietnice pretendentów o tym, że mityczne odsunięcie PiS od władzy, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, przywróci stan wiecznej szczęśliwości, praworządności i sprawiedliwości.
W świecie rytualnego sporu – gdzie linią podziału często jest nienawiść i miłość – nie ma miejsca na półśrodki i niuanse. Tym samym nie ma miejsca na publicystykę Grzegorza Sroczyńskiego czy Estery Flieger – oni się nie opowiadają po żadnej ze stron, a więc są nieprzydatni w wojnie, którą Silni Razem wypowiedzieli Prawym i Sprawiedliwym.
Czytaj więcej
Pokolenie „solidarnościowe” od ponad 30 lat wierzy, że w Polsce są tylko dwa obozy i nic poza tym, a każde kolejne wybory są tymi najważniejszymi.
Niestety dla opozycji, co wskazuje wspomniany Sroczyński, samo odsunięcie PiS od władzy nie załatwi sprawy, bo rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, niż chciałyby oba plemiona. Politycy doskonale zdają sobie z tego sprawę: Donald Tusk wie o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Pozostaje mu założyć maskę i udawać, że po wygranych wyborach będzie inkwizytorem rozprawiającym się z wrogami publicznymi z Nowogrodzkiej.