Maciej Strzembosz: Dwie wojny PiS

Polityka zagraniczna rządu Mateusza Morawieckiego pełna jest paradoksów, ale opozycja nie potrafi celnie ich wypunktować – pisze publicysta.

Publikacja: 13.10.2022 03:00

Rząd Mateusza Morawieckiego (na zdjęciu) jest na wojennej ścieżce w dwóch równoległych wojnach, któr

Rząd Mateusza Morawieckiego (na zdjęciu) jest na wojennej ścieżce w dwóch równoległych wojnach, które się na siebie nakładają

Foto: Fotorzepa/ Marian Zubrzycki

Wiele osób, zwłaszcza związanych z opozycją, patrząc na zaloty Mateusza Morawieckiego wobec europejskiej proputinowskiej prawicy, oskarża obecny rząd PiS o prorosyjskość. Drugim koronnym argumentem ma być zbieżność niektórych metod działania. Opozycja z lubością wskazuje na oba te fakty, czasami przywołując jeszcze jawnie proputinowską postawę Kornela Morawieckiego, by wysnuć wniosek, że obecny rząd w swej polityce niczym nie różni się od polityki Viktora Orbána. Nic bardziej mylnego.

Rząd, który przekazał Ukrainie najwięcej czołgów, stworzył hub transportowy dla ukraińskiej armii; rząd dostarczający pomocy wojskowej o wartości, która plasuje nas na drugim miejscu za Stanami Zjednoczonymi; domagający się zaostrzania sankcji, który otworzył granice dla milionów uchodźców, dając im bezprecedensowe uprawnienia obywatelskie i wydając na pomoc im ponad 1 proc. PKB, nie może być oskarżany o wspieranie Putina w wojnie z Ukraińcami. Ci politycy opozycji, którzy liczą, że zbudują na takim oskarżeniu kapitał polityczny, ocierają się o śmieszność tak mocno, że śmieszność może nie wytrzymać naporu i zamienić się w groteskę.

Polskie elity powinny rzecz jasna wypracować jakiś minimalny choćby konsensus, bo każdy rząd znajdzie się w niezmiernie niewygodnej sytuacji manewrowania między sprzecznymi interesami

Jednocześnie jest prawdą, że wykrzykiwanie przez premiera Morawieckiego w Madrycie, iż „Unia chce być ponadnarodową bestią, zwierzęciem bez tradycji”, którą w domyśle trzeba pokonać i ujarzmić, z pewnością Kremla nie martwi. Zaś wznowienie ścisłej współpracy rządu Morawieckiego z rządem Orbána, który jest piątą kolumną Kremla w Europie, na pewno Putina wręcz cieszy. Jak więc to wszystko pogodzić?

Chaotyczna szarpanina

Rząd Morawieckiego jest na wojennej ścieżce w dwóch równoległych wojnach, które się na siebie nakładają, jak dwie różne melodie tworzące kakofonię dźwięków unieważniającą w odbiorze obie z nich. Z jednej strony rząd dobrze rozumie, że prawdą jest to, co mówił śp. Lech Kaczyński w Gruzji w 2008 r.: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę”. Naszą racją stanu jest zwycięstwo Ukrainy i trwałe odrzucenie Rosji od polskich granic. To także dlatego rząd, dość nieudolnie zresztą, wspierał po cichu próby obalenia Łukaszenki. Dlatego też prezydent Andrzej Duda od lat zacieśniał współpracę z Wołodymyrem Zełenskim i dziś należy do najbardziej zaufanych jego sojuszników.

Jednocześnie rząd PiS nie miał złudzeń, co do celów prorosyjskiej polityki niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, która chciała uzyskać trwałą przewagę gospodarczą dzięki tanim surowcom energetycznym dostarczanym z pominięciem krajów tranzytowych: Ukrainy i Polski. W kwestiach obronności PiS stawiało konsekwentnie na sojusz anglosaski, co jak udowodniła wojna z Ukrainą, było koncepcją słuszną. Stworzono też wreszcie Wojska Obrony Terytorialnej (WOT), element niezbędny, który powinien powstać dawno temu, a najpóźniej natychmiast po zniesieniu obowiązkowej służby wojskowej.

W interesie Kremla leży też to, by Unią kierowały Niemcy, do niedawna mające trwały sojusz strategiczny z Rosją

Na tym polu polityki zagranicznej trudno jest mieć jakieś poważniejsze zastrzeżenia co do diagnozy, choć jak to bywa z rządami PiS, realizacja tej polityki pozostawia wiele do życzenia – tak wiele, że często realne działania unieważniają słuszne założenia. Idiotyczne dąsy na zwycięstwo Joe Bidena, niekończące się odwoływania przetargów na uzbrojenie, w tym na czołgi, niepotrzebna ideologizacja WOT, wreszcie kompromitująca nieumiejętność współpracy z opozycją na polu obronności państwa sprawiają, że jasny wydawałoby się kierunek polityczny tworzy, jak większość rządowych działań, wrażenie chaotycznej szarpaniny, o niejasnych kierunkach i celach.

Wygodne poletko doświadczalne

Tym bardziej że równocześnie na polu polityki europejskiej rząd PiS starał się ustanowić Budapeszt w Warszawie, czyli skorzystać z doświadczeń Orbána w naginaniu europejskich reguł do rozszerzania władztwa rządu na dziedziny, które w europejskiej demokracji powinny pozostać niezależne: przede wszystkim praworządność i media. To zaś ustawiło rząd na kursie kolizyjnym z Komisją Europejską.

To, co tolerowano jako wybryki Orbána na Węgrzech, okazało się nie do przełknięcia w Polsce. Po pierwsze dlatego, że nasze znaczenie polityczne i położenie geograficzne jest zupełnie inne, po drugie dlatego, że dołączenie Polski na nazwijmy to autokratyczną ścieżkę Orbána z wyjątku czyniło ją trendem. Polska polityka orbanizacji kraju zbiegła się ze wzrostem politycznego znaczenia podobnych ruchów we Francji, Hiszpanii, we Włoszech i – o czym się ciągle zbyt mało pisze – także w samych Niemczech, gdzie stałe powiększanie się poparcia dla AfD spędza sen z powiek politycznym elitom w Brukseli. Trend musiał zostać powstrzymany i Polska stała się wygodnym poletkiem doświadczalnym do wypróbowania wszelkich dostępnych środków ograniczania dziwnych zapędów rządu. Dodajmy jednak dla jasności, że zarzuty Komisji Europejskiej dotyczące praworządności są jak najbardziej słuszne.

Sprzeczne z racją stanu

Mateusz Morawiecki został premierem dlatego, że miał mieć większe możliwości negocjacyjne z elitami Unii niż siermiężna Beata Szydło. Ambicja pchała Morawieckiego do wyolbrzymiania tych możliwości i składania kierownictwu partii obietnic bez pokrycia. Gdy okazało się, że mimo zapewnień premiera mechanizmy, na które się zgodził, zezwalają jednak na zablokowanie środków z KPO, rząd PiS znalazł się w trudnej sytuacji. Logicznym wyjściem była szybka korekta polityki Zbigniewa Ziobry i skonsumowanie ogromnych środków na odbudowę kraju. Z perspektywy Jarosława Kaczyńskiego każdy wymuszony krok w tył jest jednak dyktatem nie do zaakceptowania, w związku z tym priorytetem rządu stało się nawiązanie trwałego sojuszu ze wszystkimi siłami politycznymi w Europie, które walczą z konsolidacją władzy Komisji Europejskiej i decydującym wpływem Niemiec na kierunki polityki europejskiej.

To zaś antyrosyjski w istocie rząd postawiło w jednym szeregu z proputinowskimi partiami w zachodniej Europie. Tzw. zjazd neofaszystów w Warszawie w listopadzie 2021, gdy z danych wywiadu amerykańskiego wynikało niezbicie, że Rosja szykuje się do pełnoskalowej napaści na Ukrainę, stworzył wrażenie, że Polska należy do tego sojuszu także w aspekcie relacji z Rosją, podczas gdy tak naprawdę rząd PiS szukał rozpaczliwie i dość nieudolnie sojuszników do nacisku na KE, by odblokować środki z KPO niezbędne do utrzymania władzy w Polsce.

Oczywiście kluczowe decyzje jak zwykle podejmował Jarosław Kaczyński, który w odróżnieniu od brata politykę zagraniczną traktuje wyłącznie jako funkcję polityki wewnętrznej. Skoro zaś ta druga wymagała wojenki z Komisją Europejską, wszystko inne zeszło na drugi plan. I doprowadziło do działań absolutnie sprzecznych z polską racją stanu, takich jak poparcie Marine Le Pen w wyborach prezydenckich.

Kluczowe pytanie

Oczywiście osłabienie Unii Europejskiej leży w interesie Kremla, tak samo jak to, by tą Unią kierowały Niemcy, do niedawna mające trwały sojusz strategiczny z Rosją, zinfiltrowane agenturą i antyamerykańskie. Polski rząd, walcząc na swój nieudolny sposób z prymatem niemieckim i Komisją Europejską, był równocześnie prokremlowski i antykremlowski, co pozwala opozycji na formułowanie zbyt daleko idących wniosków o prorosyjskim charakterze rządów. Opozycja formułuje też często zbyt daleko idące wnioski, jakoby cała europejska prawica sceptyczna wobec wiodącej roli Niemiec i umacniania kompetencji Komisji Europejskiej była prokremlowska. Tymczasem między Marine Le Pen a Giorgią Meloni jest zasadnicza różnica. Meloni popiera zdecydowanie Ukrainę w wojnie z Rosją i zrównywanie tych dwóch przywódczyń jest błędem wynikającym ze złej woli albo z lenistwa umysłowego.

Rząd Morawieckiego uwikłany jest w dwie równoległe wojny, których wektory chwilami się nakładają, a chwilami znoszą. Nie da się atakować rządu w skuteczny sposób, twierdząc, że jest równocześnie prorosyjski i antyeuropejski, gdyż w rzeczywistości jest antyrosyjski i uwikłany w wojnę o kształt Unii Europejskiej, w której to wojnie grono sojuszników ostatnio znacząco rośnie. Natomiast kluczowe jest pytanie, czy polityka rządu może być skuteczna i czy jest dobra dla Polski?

Zauważmy więc, że sojusz rządu Morawieckiego z europejską prawicą nie jest sojuszem posiadającym program pozytywny, łączy ich tylko nieufność wobec obecnego kształtu instytucji Unii Europejskiej i ich ambicji, by stanowić samodzielną siłę polityczną przewodzącą całej Europie. Gdyby doszło do korekty tego kursu, okazałoby się jednak zapewne, że sojusz nie jest trwały, a interesy polityczne prawicy w tzw. starych państwach unijnych i Polski są sprzeczne. Zwycięstwo Le Pen sparaliżowałoby pomoc dla Ukrainy znacznie bardziej niż hamletyzująca polityka Scholza. Mogłoby też okazać się katastrofalne dla przyszłości NATO w Europie. Prawicowe rządy starej Europy wcale nie będą specjalnie przychylne przystąpieniu Ukrainy do Unii i NATO, co jest w naszym interesie. Ograniczone zostaną różne fundusze prorozwojowe, z których obficie korzystamy. Sojusze doraźne mają to do siebie, że po osiągnięciu celu się rozpadają. Tymczasem Polska z racji położenia potrzebuje sojuszy trwałych, opartych na wspólnocie celów i wartości.

Ponadto podporządkowanie polityki zagranicznej meandrom interesów wyborczych partii Kaczyńskiego sprawia, że nie jest to polityka mająca jakąś strategiczną wizję, niewzruszalny fundament. Najwyraźniej widać to w stosunkach polsko-węgierskich. Interesy obu krajów wraz z wybuchem wojny fundamentalnie się rozjechały, ale taktyczny sojusz wobec unijnego weta sprawia, że rząd te relacje znów zacieśnia, z wyraźną szkodą dla naszych interesów.

Mętne zarzuty

Do tego dochodzi wszechogarniająca nieudolność i wewnętrzne wojenki sprawiające, że politycznie Morawiecki jest słabszy niż kiedykolwiek i niezdolny do samodzielnej polityki. Zaś następny premier będzie zapewne z frakcji tzw. wieśniaków, na czym polityka zagraniczna jeszcze mocniej ucierpi. A już w tej chwili fakt prowadzenia wojny na dwóch frontach, gdy sojusznicy w jednej z wojen są równocześnie sojusznikami śmiertelnego wroga w drugiej, sprawia, że taka polityka jest dla społeczeństwa nieczytelna i międzynarodowo nieskuteczna.

Mimo tych wszystkich problemów polityka zagraniczna ma znikomy wpływ na ocenę rządu, także dlatego że opozycja nie potrafi jasno wyartykułować zarzutów. Polskie społeczeństwo tak samo intuicyjnie czuje, że oskarżenia rządu o prorosyjskość są nietrafne, tak samo intuicyjnie widzi swoje miejsce w strukturach Unii Europejskiej. Przekaz tłumaczący obywatelom, dlaczego polityka rządu opozycyjnego będzie dla nas lepsza, musi być znacznie bardziej zniuansowany i opisywać naszą sytuację geopolityczną w całej jej złożoności.

Antyamerykańskie nastawienie Niemiec przy jednoczesnej infiltracji państwa przez agenturę sowiecką jest bowiem takim samym faktem politycznym jak proputinowska i antynatowska polityka Le Pen. Polskie elity powinny rzecz jasna wypracować jakiś minimalny choćby konsensus, bo każdy rząd znajdzie się w niezmiernie niewygodnej sytuacji manewrowania między sprzecznymi interesami, ale na to, widząc temperaturę przedwyborczego sporu, zapewne nie ma na co liczyć.

Maciej Strzembosz

Autor jest producentem filmowym, scenarzystą i publicystą

Wiele osób, zwłaszcza związanych z opozycją, patrząc na zaloty Mateusza Morawieckiego wobec europejskiej proputinowskiej prawicy, oskarża obecny rząd PiS o prorosyjskość. Drugim koronnym argumentem ma być zbieżność niektórych metod działania. Opozycja z lubością wskazuje na oba te fakty, czasami przywołując jeszcze jawnie proputinowską postawę Kornela Morawieckiego, by wysnuć wniosek, że obecny rząd w swej polityce niczym nie różni się od polityki Viktora Orbána. Nic bardziej mylnego.

Pozostało 96% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki