Amerykański Sąd Najwyższy zajmuje się sprawą mężczyzny próbującego wywalczyć prawo do rejestracji znaku towarowego „Trump too small”, by móc umieścić go na koszulkach.
Konieczna jest zgoda
Finał może być dla niego niekorzystny, bo – jak przypomina adwokat Robert Openhowski z Kancelarii Prawa Amerykańskiego w Polsce – obecne przepisy ustawy pozwalającej zarejestrować znaki w amerykańskim urzędzie patentowym nie dopuszczają tych zawierających nazwisko osoby żyjącej, jeśli się na to nie zgodzi.
– Sprawa stała się głośna, bo w Ameryce wolność słowa to wartość najwyższa – ocenia adwokat. Zaznacza jednak, że zawsze obejmowała wypowiedzi polityczne, społeczne czy artystyczne, nie slogany reklamowe. Aż do sprawy Virginia State Pharmacy Board kontra Virginia Citizens Consumer Council z połowy lat 70. – Dopiero wtedy mowa handlowa i język reklamy zaczęły podlegać ochronie wynikającej z pierwszej poprawki do amerykańskiej konstytucji – dodaje.
Kilka lat później tzw. sprawa Central Hudson pokazała, że ochronę tę można ograniczyć.
– A rząd może przyjąć prawo, które zabroni reklamy nieuczciwej lub stojącej w sprzeczności z interesem społecznym – tłumaczy specjalista. Po jednej stronie jest więc wolność słowa, po drugiej interes państwa, które odmawia rejestracji znaków towarowych z nazwiskiem osoby niewyrażającej na to zgody. – A w tym przypadku, moim zdaniem, rację ma właśnie państwo – konkluduje adwokat.