Najbardziej realny jest sukces skrajnej prawicy w regionie Prowansja-Alpy-Lazurowe Wybrzeże (PACA), gdzie na obszarze porównywalnym z Belgią mieszka 5 mln osób. Tu Le Pen uciekła się do sprytnego fortelu, stawiając na wywodzącego się z gaullistowskiego ruchu Republikanie (LR) Thierry'ego Marianiego. W pierwszej turze wyborów regionalnych w nadchodzącą niedzielę może on liczyć na 41 proc. głosów, wyraźnie więcej niż dotychczasowy przewodniczący regionu, reprezentujący barwy prezydenckiego, centrowego ugrupowania La Republique en Marche (LREM) Renaud Muselier (34 proc.).
Ordynacja zakłada, że do drugiej tury przechodzą ci, którzy otrzymali przynajmniej 12,5 proc. głosów. Ma na to szanse również kandydat lewicy z 17 proc. poparcia. Gdyby tak się stało, z 44-proc. poparciem Mariani wygrałby wybory.
Ale nawet jeśli lewica wycofa się z gry, pozostawiając na placu boju tylko dwóch kandydatów, i tak wygra nominat RN z 51 proc. poparcia. Ten ostatni manewr jest zresztą ryzykowny dla socjalistów, bo może trwale zepchnąć na margines ugrupowanie, które już w 2017 r. nie zdołało wprowadzić swojego kandydata do drugiej tury wyborów prezydenckich.
– Jeśli Le Pen pokaże, że potrafi rządzić nie tylko w małych miejscowościach, ale i dużych regionach, przekona wielu Francuzów, że jest też zdolna stanąć na czele całego kraju – uważa Dominique Reynie, dyrektor paryskiego instytutu Fondapol.
PACA to region, gdzie osiedliło się wielu Francuzów uciekających do ojczyzny po ogłoszeniu niepodległości przez Algierię w 1962 r. To w tym antygaullistowskim środowisku ukształtowała się skrajna prawica. Jednak dziś gros wyborców RN stanowią robotnicy i młodzi, którzy nie mogą znaleźć pracy lub uważają, że emigranci zabierają im świadczenia socjalne.